[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeczucie, że gdyby chciał od niej dowiedzieć się całej historii, musiałby wydzierać
informacje kawałek po kawałku.
- Na przyjęciu u rodziców sam widziałeś, że Valerie oskarżała Clark o
zamordowanie Brada - ciągnęła Elizabeth.
- Zgadza się - powiedział Jake, sięgając po butelkę z wodą.
Elizabeth zaczerpnęła powietrza.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale dziś w spa Valerie próbowała zabić Clare.
Poczuł się, jakby w środku nocy spadł w przepaść. Pod jego stopami była tylko
pustka i ciemność.
Opuścił butelkę i spojrzał na Clare. Wpatrywała się w basen ze stoickim
spokojem. Uświadomił sobie, że czeka. Czekała, aż on powie, że coś jej się ubzdurało.
%7łe nikt nie próbował jej zabić, że takie rzeczy nie zdarzają się w eleganckich
ośrodkach.
- Opowiedz o tym - poprosił cicho.
Położyła rękę na stoliku i przez chwilę bębniła palcami.
- Chciała rozbić mi głowę - powiedziała i zamilkła.
- Clare była w Komnacie Tropikalnej - wyjaśniła Elizabeth. - Sama. Siedziała w
basenie. Weszła tam kobieta w białym szlafroku, turbanie na głowie i z maseczką
błotną na twarzy. Zaszła Clare od tyłu i rzuciła w nią hantlami.
- Cholera - mruknął Jake. Nadal spadał w ciemność. Próbował myśleć. -
Jesteście pewne, że to była Valerie Shipley?
Clare wzruszyła ramionami.
- Na tyle, na ile można w tych okolicznościach. Nie widziałam twarzy, bo była
pod maseczką, ale ta kobieta była postury Valerie. Chuda. Wręcz koścista.
- Nie zapominaj o turbanie - dodała Elizabeth.
- Jakim turbanie? - zapytał Jake.
- Kobieta, która próbowała mnie zabić, miała na głowie turban z ręcznika -
powiedziała Clare. - Kiedy pojechałam pózniej do domu Shipleyów, znalazłam taki
sam turban na przednim siedzeniu jaguara Valerie. Rzuciła go tam, kiedy wracała ze
spa.
- Opowiedz mi wszystko po kolei - poprosił Jake.
Spojrzała na niego niepewnie. Obawia się, że jej nie uwierzę, pomyślał.
- Było tak, jak powiedziała Elizabeth. - Clare zacisnęła palce na butelce z wodą.
- Siedziałam sama w basenie. Usłyszałam, jak za moimi plecami otwierają się drzwi.
Myślałam, że przyszedł ktoś z obsługi, żeby mi powiedzieć, że mój czas się skończył.
Ale usłyszałam stukot butów na posadzce.
- Butów? - powtórzył Jake.
- To były buty na twardych podeszwach, a wszyscy w spa noszą buty na
miękkich podeszwach albo klapki. W pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś wszedł
przez pomyłkę, ale potem ogarnął mnie niepokój, jakby miało zdarzyć się coś
strasznego.
- Włączyła się twoja intuicja - stwierdziła Elizabeth.
- Tak, i do tego te buty - powiedziała Clare.
- Mów dalej.
- Uskoczyłam na środek basenu. Valerie zamachnęła się hantlami i rzuciła
nimi. Hantle odbiły się od poduszki i wpadły do wody.
- O mały włos, a rozbiłaby jej głowę - powiedziała Elizabeth. - Gdyby Clare się
nie odsunęła, byłaby martwa lub co najmniej poważnie ranna.
- Co zrobiłaś potem? - zapytał Jake, starając się zachować spokojny ton.
- Wyskoczyłam z basenu - odparła Clare. - Ale Valerie uciekła, zanim zdążyłam
złapać ręcznik. Kiedy dobiegłam do drzwi, jej już nie było.
- Zakładam, że to zgłosiłaś - rzekł Jake. Clare i Elizabeth wymieniły spojrzenia.
- Powiedziałyśmy o tym zastępcy dyrektora - odparła Clare.
- Zadzwonił na policję? - cisnął Jake.
- To kobieta - wyjaśniła Elizabeth. - Nazywa się Karen Trent. I nie, nie
zadzwoniła na policję. Nie uwierzyła nam, kiedy powiedziałyśmy, co się stało.
Upierała się, że błędnie interpretujemy wypadki.
- A co z hantlami?
- Ciągle były w basenie - odpowiedziała Clare. - Ale pani Trent uznała, że
zostały przypadkowo upuszczone przez tę osobę, która przez pomyłkę weszła do
Tropikalnej Komnaty.
- Zawiadomiłyście policję? - zapytał Jake.
Clare nie odpowiedziała.
Elizabeth zacisnęła usta. Jake westchnął.
- Nie zawiadomiłyście.
- Miałam już do czynienia z miejscową policją - powiedziała Clare. - I nie
wspominam tego najlepiej.
- A mnie nikt by nie potraktował poważnie - dodała Liz - bo wszyscy myślą że
przeszłam załamanie nerwowe.
Clare spojrzała na siostrę.
- Poza tym niczego nie widziałaś. W tym czasie byłaś na zabiegu w innym
pomieszczeniu. Byłoby więc tylko moje słowo przeciwko słowu Valerie.
- Racja - przyznała Elizabeth. Zwróciła się do Jake'a: - Policja przyjęłaby
zgłoszenie ze względu na tatę, ale śledztwo i tak nic by nie wykazało. Jeśli były jakieś
dowody, to woda zmyła je z hantli.
Może nie wszystkie, pomyślał Jake. Opadł na oparcie krzesła, wyprostował
nogi i napił się wody.
- Myślisz, że ten SUV, który chciał cię wczoraj rozjechać na parkingu, należał
do Valerie? - spytał po chwili.
- Widziałam dziś w garażu Shipleyów identycznego - odparła Clare.
- Pojechałaś sama do Shipleyów, żeby skonfrontować się z szaloną ogarniętą
obsesją kobietą?
Clare zamrugała., a potem gniewnie zmarszczyła brwi. Nie przyjmuje dobrze
krytyki, pomyślał.
- Miałam nadzieję, że uda mi się z nią porozmawiać - rzuciła chłodno. -
Przemówić jej do rozsądku.
- Clare nie powiedziała mi o swoich zamiarach - wtrąciła Elizabeth. - Inaczej
bym z nią pojechała.
Clare skuliła się na krześle.
- Okay, przyznaję, że pojechanie do Valerie nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką
w życiu zrobiłam.
Odpuścił. Krytykowanie jej nic by nie dało. Poza tym głównym powodem, dla
którego chciał ją złajać, było to, że nie wiedział, jak inaczej rozładować napięcie, jakie
się w nim nagromadziło. Lepiej skoncentrować się na planie działania.
- Jakie jest stanowisko policji w sprawie śmierci Valerie? - zapytał.
- Nie jestem oficjalną podejrzaną - odparła - ale poprosili mnie, żebym przez
jakiś czas nie opuszczała Phoenix.
- Dopóki patolog nie stwierdzi, że było to przypadkowe utonięcie albo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]