[ Pobierz całość w formacie PDF ]
organizujemy kurs dla zastępowych.
- Bardzo się z tego cieszę - odpowiedziałem.
- Nie wyprowadzi się pan z tego miejsca?
- Ani mi się śni. Harcerze kochają ciszę i spokój jak i ja.
- Sam pan zrezygnuje. Jest tak jak pan powiedział, ale setki młodziaków nie da się
upilnować.
- Zobaczymy.
Dryblas odwrócił się na pięcie do grupy podobnych do niego, tylko młodszych
młodzieńców i traktorzysty spokojnie ćmiącego papierosa. Na przyczepie były ogromne
płachty namiotów obozowych.
Harcerze szybko rozstawili namioty w wachlarz wokół mnie. Na przyczepie mieli też
drągi i ścięte pnie młodych drzew, dar od leśnika, które wykorzystali do budowy bramy,
wieży wartowniczej przy brzegu oraz parkanu.
Dryblas jeszcze raz przyszedł do mnie.
- Pan ma samochód? - zagadnął mnie.
- Owszem - podniosłem wzrok znad książek. - Mało jeżdżę.
- A gdzie wygodniej panu będzie jezdzić przez bramę? Młodzian pokazał mi saperką
przed siebie, dwie lokalizacje do wyboru. Wskazałem na jedną z nich i spokojnie dalej
oddawałem się lekturze.
Wieczorem smażyłem na oleju ziemniaki i wtedy trzeci raz tego dnia do mojego
obozu wszedł dryblas.
- Zrobiłem inaczej -oznajmił. - Zostawiłem panu przejazd przy brzegu jeziora, żeby
nie musiał pan przejeżdżać przez nasz obóz.
- Dziękuję - skłoniłem się.
Widziałem, że harcerze nie byli złymi ludzmi i to ja pokrzyżowałem ich misterne
plany. Byłem przecież niezbyt dokuczliwym sąsiadem i byłem ciekaw, jak dryblas zareaguje
na tę przeciwność losu.
Po kolacji wiedziałem już, dokąd muszę pojechać, aby sprawdzić swe przypuszczenia
i zasnąłem w przekonaniu, że od jutra ostro wezmę się do roboty.
Budząc się rano ujrzałem na ścianie namiotu dwa cienie osób stojących na zewnątrz.
Zerknąłem na zegarek. Była siódma, trochę za pózno na nocne napady, ale kto wie.
Sięgnąłem do plecaka po straszak, który jeśli nie straszył wyglądem, to przynajmniej hukiem
mógł zwrócić uwagę ludzi w okolicy. Ostrożnie wyjrzałem przez szparę powstałą po
rozsunięciu zamka w wejściu. Na trawie stali ubrani w harcerskie mundury Niunia i Rysio.
- Druhu Rafale! - zawołali widząc, że dałem znak życia. Cofnąłem się chowając
pistolet, przeczesując ręką włosy i przecierając oczy. Wyszedłem na dwór ubrany w pidżamę.
- Co tu robicie? - zdziwiłem się.
- Jesteśmy na obozie - odpowiedziała Niunia.
- To on - Rysiek zameldował dryblasowi, druhowi Rafałowi, gdy ten nadszedł.
- To pan jest sławnym Panem Samochodzikiem? - z niedowierzaniem zapytał dryblas.
- Nie wiem, czy sławnym, ale wiele osób wciąż nazywa mnie Panem Samochodzikiem
- odpowiedziałem. - Donosiciel - szepnąłem do Rysia.
Chłopak zawstydził się i spuścił wzrok.
- Czemu pan od razu nie powiedział? - pytał druh Rafał.
- Po pierwsze, nie za bardzo lubię swój przydomek. Po drugie, jak to sobie
wyobrażasz, że od razu będę każdemu mówił: Dzień dobry, jestem sławnym Panem
Samochodzikiem ? Po trzecie, uważam, że to kim jestem nie zmienia postaci rzeczy. %7łyjemy
w wolnym kraju i każdy może obozować gdzie chce, a od nas samych zależy, czy potrafimy
współżyć, czy na przykład straszyć.
Rafał chyba pojął przytyk, bo przyznał mi rację kiwając głową.
- Rysio i Niunia mówili, ze będą panu pomagać w pracy - odezwał się Rafał. -
Zgadzam się, ale pózniej muszą douczyć się od kolegów.
Byłem zaskoczony takim obrotem sprawy. Spojrzałem na dzieciaki.
- Nie zdążyliśmy jeszcze panu powiedzieć... - zaczęła Niunia.
Rodzeństwo z lękiem w oczach istot przyłapanych na kłamstwie patrzyło raz na mnie,
raz na Rafała.
-Jeżeli będziecie grzeczni - z druhem wpadliśmy na ten sam pomysł.
- ...i będziecie mieli dobre wyniki w szkoleniu - dokończył Rafał. - Kombinowaliście,
więc teraz za karę, na dzień dobry , czeka was dodatkowy dyżur w kuchni.
Młodzi czmychnęli mówiąc mi do widzenia .
- Przepraszam i jak będzie potrzebna panu nasza pomoc, to jesteśmy gotowi -
zapowiedział Rafał, nim odszedł.
Dwudniowy chleb przywieziony z Warszawy był już czerstwy. Wiedziałem, że przez
najbliższe dni będę jadł tylko naturalne i zdrowe rzeczy, więc jakoś przełknąłem kanapki z
pasztetem i mocną kawę. Potem wsiadłem do samochodu i odjechałem do pierwszego zamku,
który zamierzałem zbadać.
***
Nie dowierzałem własnemu szczęściu. Już pierwszego dnia pracy wpadłem na trop
my, którym mogli okazać się klowni. W przerwie między występami pomagałem Iwanowi
przy zwierzętach, potem przyszykowałem swój wóz do drogi i już był czas drugiego
wieczornego występu. Znowu trwałem za kurtyną, oczekując na to kiedy będę potrzebny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]