[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co to znaczy twoim zdaniem zlikwidowani ?! wrzasnął Wasyłyszyn.
To byli agenci Biura Ochrony Rządu, panie profesorze jęknął Gorec. Gdyby
wywiezli z domu Morawieckich informacje, które przekazała im ta kobieta, wszystko
mogłoby wyjść na jaw.
Ty tu jesteś pracownikiem ochrony, tak jak ci idioci! Wasyłyszyn wskazał Rosłona i
Wirskiego. A od decyzji jestem ja!
Oczywiście, panie profesorze. Gorec spojrzał na Korwina, oczekując pomocy.
Profesorze wtrącił cicho doktor sytuacja wymknęła się spod kontroli, nie było
innego wyjścia.
Zawsze jest inne wyjście niż zabicie człowieka powiedział już spokojniej
Wasyłyszyn. A ten policjant?
Nie wiemy, skąd się wziął przyznał Gorec. Jego ludzie zaczęli strzelać do Kuby i
Rosłona, kiedy ci czekali na Czechowicza.
To Czechowicza też zastrzeliliście?
Ponury dowcip profesora nie spodobał się Korwinowi.
Nie mogli go tu sprowadzić, bo zaatakowali ich tamci policjanci powiedział dobitnie.
Uciekł, ale znajdziemy go tak jak tamtego, parę dni temu.
Tamtego znalezliście dopiero, kiedy oprzytomniał. Poza tym to był zwykły
urzędniczyna, a to jest bystry lekarz. Masz jakieś pomysły, łysa pało? Profesor ponownie
spojrzał na Gorca.
Gliniarze myślą, że to on maczał palce w załatwieniu agentów BOR-u, więc wszyscy go
szukają. Będzie uciekał, musi się ukryć. Na razie nie jest niebezpieczny.
A jak go złapią i zacznie mówić?
On tak naprawdę nic nie wie wtrącił szybko Korwin. Nie ma pojęcia, co z nim
robimy, a jeżeli zacznie opowiadać o wypadku z Morawieckim, nikt mu nie uwierzy.
Takie to proste. Wasyłyszyn uśmiechnął się ironicznie. Zostawiacie na ulicy trzy
trupy, świadka i nie ma sprawy!
Kubę Wirskiego powoli rozmowa ta zaczynała nudzić, więc poświęcił kilka chwil na
rozszyfrowanie tytułu książki, którą profesor upuścił na biurko. Normy i... kliniczna
interpretacja ba... dań diagnostycznych w... medycynie wewnętrznej.
Przeszkadzam ci, chłopcze?! warknął nagle w jego stronę Wasyłyszyn.
Wirski nie zmienił nawet wyrazu twarzy. Spokojnie przeniósł wzrok na profesora i
pokręcił głową.
No, to teraz najprzyjemniejsza część programu zwrócił się do wszystkich
Wasyłyszyn. Co, do cholery, stało się w domu tego Morawieckiego?!
To była pomyłka powiedział Korwin.
A może mi łaskawie wyjaśnisz, jak do niej doszło.
Morawiecki jest przyjacielem Czechowicza. Spotkali się tego wieczoru i Czechowicz
musiał mu to przypadkowo dać.
A skąd on to miał?!
To był pomysł doktora Kosteckiego.
Profesor wstał z fotela, rozłożył bezradnie ręce i odwrócił się do okna.
To kretyn! mruknął, zaciskając wargi.
Gorec ponownie spojrzał na Korwina, jakby chciał zapytać: Co dalej?
Co z tą strzelaniną, o której przeczytałem rano w gazecie? rzucił po chwili
Wasyłyszyn, nie odwracając się od okna.
Nikomu nic się nie stało odpowiedział szybko Gorec. Udało nam się uciec.
Nie licząc policjanta, którego zastrzelił ten niewinnie wyglądający chłopczyk...
Wasyłyszyn skupił się na odbiciu Wirskiego w szybie.
On naprawdę mógł zbyt dużo wiedzieć. Spędził u tego lekarza sporo czasu.
Profesor odwrócił się od okna.
Przed chwilą usłyszałem, że zeznania Czechowicza nie są niebezpieczne!
To nie był zwykły gliniarz bronił się Gorec. Sprawdziłem w swoich zródłach. %7ładen
z chłopaków go nie znał. Nie wiemy, skąd się wziął. Nie mogliśmy ryzykować.
Dość tego! Wasyłyszyn opadł ciężko na fotel. Skoro ten policjant dotarł do
Czechowicza, musiał mieć wcześniej kontakt z zastrzelonymi agentami. I nie sądzę, aby tę
wiedzę zatrzymał dla siebie. Istne bagno. Nie chcę więcej tego słuchać. Wybudziłeś
Morawieckiego? spytał nagle Korwina.
Nie.
To dobrze, odstawiamy go na miejsce. %7łona zostaje. On zajmie się szukaniem jej, a to
skieruje śledztwo na inne tory. Oprócz ewentualnych niewiarygodnych zeznań tej kobiety nie
mają nic. Nigdy tu nie trafią. Pózniej się zastanowimy, co z nią zrobić. Szukajcie
Czechowicza.
Robert uważnie przyglądał się wejściu F do budynku Telewizji Polskiej przy ulicy
Woronicza. Czekał na parkingu już półtorej godziny, więc co pewien czas zmieniał miejsce,
żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Raz jeszcze poprawił na nosie ciemne okulary i dyskretnie odwrócił się, ujrzawszy w
pobliżu dwie kobiety rozmawiające o jakiejś odprawie. Minęły go jednak, nie przejmując się
zupełnie jego obecnością.
Mężczyzna, na którego czekał, pojawił się w drzwiach. Był mniej więcej w jego wieku,
może trochę młodszy. Na ekranie wydawał się niższy. Poklepał się po kieszeniach spodni w
poszukiwaniu kluczyków i ruszył w stronę swojego samochodu. Był skupiony i nie
zorientował się, że Robert idzie kilka metrów za nim. Gdy wyjął pilota, by otworzyć swoją
hondę, Czechowicz go dogonił.
Przepraszam bardzo! zawołał.
Mężczyzna odwrócił się.
Pan Adam Kniewicz?
Tak. O co chodzi?
Lekarz zdjął okulary.
Nazywam się Robert Czechowicz.
Na twarzy dziennikarza pojawił się cień niepokoju.
O Boże, to pan? Opublikowałem dzisiaj w telewizji list gończy za panem.
Wiem. Widziałem ten program... na dworcu..
Nie powinienem z panem rozmawiać. Szuka pana policja i mówiąc szczerze, każdy na
moim miejscu by tam teraz zadzwonił.
Niech pan tego nie robi poprosił spokojnie Robert. Myśli pan, że będąc winnym,
przychodziłbym w to miejsce i zaczepiał znanego dziennikarza?
Nie wiem. Czego pan oczekuje?
Pomocy.
Ode mnie? A jak ja mogę panu pomóc?
Czytałem pańską historię, tę sprzed roku. Był pan w podobnej sytuacji jak ja teraz.
Pamięta pan aferę z Zygzakiem?
Oczywiście, ale... Kniewicz zamyślił się na chwilę. Dobra, niech pan wsiada.
Rozejrzał się uważnie po parkingu i szybko wskoczył do samochodu. Mam pięć minut,
niech pan mówi.
Proszę pana, proszę pana... powtarzała młoda kobieta, klepiąc lekko po ramieniu
Jędrzeja Morawieckiego. Dobrze się pan czuje?
Morawiecki powoli otwierał oczy. Stała nad nim przysadzista brunetka i coraz mocniej
szarpała go za koszulę. Zwiadomość wracała szybko.
Gdzie ja jestem? jęknął, przecierając oczy.
Leży pan na ławce odparła rzeczowo kobieta. Obawiam się, że wczoraj ostro pan
zabalował.
Morawiecki podniósł głowę. W oddali dostrzegł swój blok. Bez problemu usiadł na
ławce, starając się przypomnieć sobie, co się stało.
Od dawna pani tu jest? spytał.
Przechodziłam po prostu. Myślałam, że zle się pan poczuł. Wszystko w porządku?
Chyba tak, bardzo dziękuję.
A ja to skądś pana znam. Nie spotkaliśmy się na jakichś wczasach?
Nie, chyba nie. Muszę już iść. Morawiecki wstał, chcąc przekonać się, czy nie ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]