[ Pobierz całość w formacie PDF ]
że rozmawiał już z dowódcą partyzantki. Uczestnicy konferencji nie mieli poję-
cia o jego ekspedycji w głąb dżungli.
- Kto wie? - odparł tajemniczo. Zajrzał do teczki z dokumentami i podał plik
papierów asystentowi. - Podrzyj to, Fernando, a potem sprawdz, czy masz
wszystkie notatki tłumaczy i zniszcz je także.
- Jest pan bardzo ostrożny. - Francuz uniósł brew.
- Można to i tak nazwać - uśmiechnął się Philip. - Podstawą negocjacji jest
ostrożność i gromadzenie jak największej liczby atutów w ręku.
- Właśnie zastanawiałem się, co z konwojem z pomocą humanitarną? - Fran-
cuz spojrzał na Philipa.
R
L
T
- Wstrzymałem go do czasu podpisania umowy Philip uchylił rąbka tajem-
nicy.
- Nie boi się pan, że to ich rozsierdzi?
- Nie, muszą wiedzieć, że nie jesteśmy naiwni. Poza tym my możemy tu cze-
kać nawet kilka miesięcy, a oni nie. Mają swoich żołnierzy, których muszą trzy-
mać w ryzach, mają żony i dzieci, do których chcą wrócić...
- Sprytne, ale czy nie chciałby pan załatwić tego jak najszybciej? Nie ma pan
żony, dzieci? - spytał Francuz.
- Nie, nie mam żadnych zobowiązań. Nie istnieje nic, co by mnie stąd wy-
rwało przed doprowadzeniem sprawy do końca - odpowiedział twardo Philip.
Francuz spojrzał na niego uważnie. Zanim go poznał, wiele o nim słyszał.
Teraz widział, że opowieści nie były przesadzone. Facet był świetny i całkowicie
oddany pracy. Ktoś złośliwy mógłby go nazwać pracoholikiem. Rzeczywiście,
taka postawa wykluczała posiadanie rodziny.
- Nigdy nie spieszę się przy negocjacjach - dodał Philip. - Wszyscy, którzy
ze mną kiedykolwiek pracowali, wiedzą o tym dobrze.
- To niełatwe życie - przyznał Francuz.
- Są w nim też miłe chwile, a na razie możemy iść na drinka - zaproponował
serdecznie Philip. Chciałbym usłyszeć, jak naprawdę ocenia pan dzisiejsze ne-
gocjacje.
Francuz był zaskoczony życzliwością Philipa, nie spodziewał się po nim
przyjaznych uczuć.
R
L
T
- Ty też chodz z nami, Fernando - Philip zwrócił się do asystenta. - Pójdzie-
my na dół do baru, może uda nam się uniknąć pokazu tańców brzucha.
Fernando i Francuz spojrzeli po sobie. Oni woleliby tego nie tracić... Ale to
Philip dowodził.
Bar w altance znajdował się tuż nad laguną. Oświetlały go chińskie lampiony,
a stoliki oddzielone były od siebie porośniętymi pnączem pergolami.
- Jak dla kochanków - westchnęła Lisa. Podeszła do obitej atłasem kanapy.
Wokół pachniały tropikalne kwiaty.
Rzeczywiście, wymarzone miejsce dla kochanków, pomyślała Kit. Tu mogli-
by się całować odgrodzeni od wścibskich spojrzeń.
Lisa umówiła się z Mikołajem, który zadzwonił do niej przed godziną.
- Naprawdę uważam, że zle zrobiłam, przychodząc tutaj - powiedziała Kit. -
Mikołaj z pewnością wolałby spotkać się tylko z tobą.
- Uważasz, że powinnam tu siedzieć i czekać samotnie na niego? - Lisa spoj-
rzała na siostrę ze zdziwieniem. - A jeśli w ogóle nie przyjdzie... Jeśli na przy-
kład przypomni sobie, że powinien jeszcze policzyć wszystkie gatunki płazów
żyjących na tej wyspie?
Lisa ubrana była w bawełnianą sukienkę z odkrytymi ramionami. Kit pomy-
ślała z zazdrością, że siostra wygląda niezwykle seksownie.
- Gdy Mikołaj przyjdzie, zostawię was samych - powiedziała zdecydowanie.
- Jak chcesz - odparła Lisa. - A co będziesz robić? Znów nocne pływanie?
- Pewnie tak.
R
L
T
- A ja nie mogę przestać myśleć, że Wybrzeże Koralowe to raj dla zakocha-
nych... - Twarz jej posmutniała. Zresztą nie mówmy o tym. Zamówmy lepiej
coś do picia. - Rozejrzała się za kelnerem.
Kit wstała i spojrzała w stronę baru. Kelner pojawił się jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki.
- Poproszę dwa koktajle dla młodej pary zamówiła Lisa. Znów się uśmie-
chała, a na jej twarzy nie było widać nawet śladu porannych łez.
Kit patrzyła na siostrę z podziwem. Ona nie potrafiła tak dobrze ukrywać
swoich prawdziwych uczuć. Nie umiała tak grać jak Lisa.
Po chwili kelner wrócił, niosąc na tacy wysokie, kolorowe i mocno zmrożone
szklanki.
- Ja poproszę ten pomarańczowy. To dla pana młodego czy dla panny mło-
dej? - spytała Lisa.
- Dla pana młodego. Jest z dodatkiem tequili i soku z guajawy. Daje moc... -
odparł z uśmiechem kelner.
- A ten drugi, dla panny młodej? - spytała Kit.
- Jest z wyciągiem z kwiatu orchidei, daje ochotę na miłość - wyjaśnił.
- O, to może się zamienimy? - Kit spojrzała na siostrę.
- Nam z Mikołajem trzeba niestety czegoś więcej niż delikatnego afrodyzjaku
- zażartowała Lisa, - Wypij ty, zobaczymy, jak zadziała...
- Zaryzykuję - odparła Kit.
Lisa patrzyła na karteczkę, którą kelner przyniósł wraz z drinkami.
R
L
T
- Popatrz, mają nawet mapkę spacerów przy księżycu dla nowożeńców - po-
kazała siostrze. - Tu jest wszystko, co może się przydać znerwicowanym nowo-
żeńcom.
- Znerwicowanym? - zdumiała się Kit.
- Może zle to określiłam. Raczej zdenerwowanym czy przerażonym - spro-
stowała Lisa. - Biorąc ślub, pali się za sobą mosty. Niemal wszystko się zmie-
nia...
- A ty byłaś przerażona i zdenerwowana? - Kit patrzyła na siostrę z niedo-
wierzaniem. Nie wierzyła, że cokolwiek mogłoby ją przerazić.
- O tak - przyznała Lisa. - Gdy Mikołaj zostawiał mnie choćby na chwilę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]