[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to poświęcenie. Mówię z głębi doświadczenia, bom wiele miał kochanek.
Zmierzch, który zaciera rysy człowieka, nadał mu bryłowatość i ciężar, jakby Tomasz
był ociosanym z grubsza kamieniem.
Pieprzyk pod lewym okiem czerniał filuternie na monumentalnej, jakby kutej z
szarego piaskowca twarzy.
- Oczywiście, że miłość! - parsknęła beztroskim śmiechem Maria i dygnąwszy nam
dystyngowanie, odeszła ulicą wzdłuż siatki, naprzeciw chmurom, które wiatr gnał nad
naszymi głowami. Minęła sklep paskarza, gdzie nabywałem chleb i kaszankę na śniadanie, a
chłop swoje dzieci zamknięte w szkole. Znikła za rogiem, nie obejrzawszy się. Patrzyłem za
nią jeszcze chwilę, jakby tropiąc w powietrzu jej ślad.
- Miłość, oczywiście, że miłość! - powiedziałem, uśmiechając się do Tomasza.
- Daj furmanowi wódki, jeżeli masz gdzie pod łóżkiem - rzekł Tomasz. - Chodz, trzeba
zbratać się z ludem.
II
Nocą spadło trochę śniegu. Zanim otworzyłem oficjalnie bramę na znak rozpoczęcia
dnia handlu, wyprawiwszy pijanych gości i sprzątnąwszy pokój, furman, który wstał przed
świtem, zdążył wyrzucić wapno z dołu i zawiezć na budowę, a wróciwszy z kursu, wyprząc
konia i usunąć z placu ślady kół. Tak wczesnym rankiem na dworze było jeszcze sinawo, a na
ulicy - pusto. Z torów kolejowych dochodził grzechot pociągów. Patrolujący żandarm
poszarzał i zmalał w odpływającym mroku, który go zostawił na wybrzeżu wyludnionej ulicy
jak zapomniany wodorost. W oknach byłej szkoły zaczynały pojawiać się głowy uwięzionych
ludzi. W paskarskim sklepiku, przy składzie, grzali się przy rozżarzonym piecyku dwaj
granatowi policjanci. Mrugający po pijacku czerwonymi oczyma sklepikarz rozkładał
drżącymi rękoma na ladzie za szkłem ser, kaszę i chleb. Chłopka wyciągnęła z koszyka pęta
kiełbasy, które znikały pod ladą w podwójnej ścianie. Przez zamarznięte szyby sączył się
szary świt. Po zardzewiałych kratach spływały brudne krople, monotonnie spadały na parapet
1 Solipsysta - wyznający solipsyzm, pogląd filozoficzny, według którego, istnieje tylko jednostkowy
podmiot poznający, a rzeczywistość jest zespołem jego wrażeń
4
i ciurkiem lały się na podłogę.
Latem, jesienią, zimą i wiosną uliczka - ślepa, wybrukowana kocimi łbami,
śmierdząca zgnilizną otwartych rynsztoków, uliczka zagubiona między grząskim jak
przegniły trup polem a szeregiem zmurszałych, parterowych domków mieszczących pralnię,
fryzjera, mydlarnię, parę sklepików spożywczych i obskurny bar - dzień w dzień pęczniała
wzbierającym, rozfalowanym tłumem, który podpływał pod betonowe mury szkoły, wyciągał
twarze ku nowoczesnym oknom, ku pokrytemu czerwoną karpiówką dachowi, podnosił
głowy, wymachiwał rękoma i krzyczał. Z otwartych okien szkoły wołano i dawano białymi
dłońmi znaki jak z odbijającego od brzegu okrętu. Ujęty jak w groble w dwa szeregi
policjantów tłum odpływał korytem ulicy, odchodził aż do placu leżącego u jej wylotu, skąd
otwierała się miła oczom perspektywa na zapuszczone mielizny nad rzeką, porosłe kępkami
postrzępionej wikliny i pokryte z rzadka liszajami śniegu, na most nad leżącą na migotliwym
nurcie mgłą, na żółte, pastelowe domy miasta, roztapiające się w czystym, spokojnym,
błękitnym niebie - kłębił się rozpaczliwie na placu i znowu powracał z krzykiem.
Paskarski sklepik był małą, zaciszną zatoką. Nad szklanką bimbru z buraków bratali
się przy ladzie policjanci z chłopami i handlowali ludzmi ze szkoły. Nocą policjanci
wysadzali przez okno szkoły towar, który albo natychmiast znikał w zakamarkach ulicy, albo,
kalecząc się nieludzko, przełaził przez druty kolczaste na plac naszej firmy budowlanej, gdzie
wałęsał się aż do rana, gdyż kantor był oczywiście zamknięty. Zwykle były to dziewczęta.
Aaziły bezradnie po podwórzu, oglądając kupy piasku, zwały gliny, sześciany cegieł,
trocinówek, szpaltówek, ramsayek, zachodziły do sąsieków z grysikiem2, którego różne
odcienie i wielkości używane były na schody oraz nagrobki, i załatwiały się tam beztrosko.
Obudziwszy się, wyrzucałem je bardzo altruistycznie za bramę, a korzyści z procederu oprócz
policjantów (i pewnie nieprzystępnego, obcego płaskim, ludzkim sprawom żandarma) ciągnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]