[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powrotem do Anglii.
- Tak się bałam, że pan to zrobi po naszym pierwszym
spotkaniu w sali balowej. Ale chciałam... tu zostać, pragnęłam
tego całym sercem - wykrzyknęła Arletta
- Więc zostałaś - powiedział książę - choć mogło dojść do
wielkiej tragedii, której przyczyny nikt nigdy by nie poznał.
- Teraz jesteśmy bezpieczni - powiedziała Arletta. - Ale
proszę mi obiecać, że hrabia nie zdoła uciec i spróbować... nas
zabić... jeszcze raz.
- Przysięgam, że nigdy się to nie stanie - zaręczył książę. -
A teraz, moja kochana, mogę wreszcie poprosić cię, abyś
została moją żoną.
Arletta popatrzyła zaskoczona.
- Czy powiedział pan, że chce... mnie poślubić?
- Kocham cię tak, jak nigdy przedtem nikogo nie
kochałem - powiedział książę. - I domyślam się, że ty mnie
także kochasz. A ponieważ nie zamierzam ryzykować
utracenia ciebie, tak jak mogło się to zdarzyć ostatniej nocy,
postanowiłem poślubić cię natychmiast. W ten sposób będę
mógł opiekować się tobą dużo lepiej, niż robiłem to do tej
pory.
Jej oczy zajaśniały niewiarygodnym blaskiem. Czy na
pewno właściwie zrozumiała jego słowa?
- Nie może pan... to nie jest właściwe... nawet pan nie
wie... kim jestem - wyjąkała.
Książę zaśmiał się wesoło.
- Wystarczy, że cię kocham. Jesteś dziewczyną moich
marzeń. Zagościłaś już na dobre w moim sercu i duszy, jeśli w
ogóle takową posiadam!
- Ale ja nie jestem... Jane Turner!
- Domyślam się.
- Naprawdę? Ale... dlaczego?!
- Dlatego, moja śliczna, że gdy lady Langley
przekonywała mnie, abym wynajął guwernantkę dla Dawida,
powiedziała:  Jeśli się pan martwi, że obecność panny Turner
wywoła zamieszanie w zamku, to zapewniam pana, iż jest ona
bardzo rozsądną, młodą kobietą, ma dwadzieścia osiem lat i
jest raczej brzydka. %7ładen mężczyzna tu na nią nie spojrzy,
ale jest bardzo miła i kompetentna".
Książę znowu się uśmiechnął.
- Tylko dwa ostanie określenia do ciebie pasują.
- Więc pan... wiedział od samego początku, że nie jestem
Jane!
- Przede wszystkim, nawet w najśmielszych
wyobrażeniach nie możesz mieć dwudziestu ośmiu lat -
powiedział książę. - Ile ich masz?
- Dwadzieścia.
- A jak się nazywasz?
- Arletta. To jest prawdziwe imię. Wymknęło mi się przez
pomyłkę wtedy, w sali balowej.
- Tego też się domyśliłem - powiedział. - I chociaż nie
robi mi to żadnej różnicy, kim jesteś, muszę znać resztę
twojego nazwiska, zanim wypełnię formularze niezbędne do
zawarcia małżeństwa.
- Nazywam się Cherrington - Weir - oznajmiła Arletta
nieśmiało. - Mój ojciec, który umarł kilka tygodni temu, był
szóstym hrabią Weir. - Nie czekając na komentarze księcia
mówiła dalej: - Może zaciekawi pana fakt, że moja babka ze
strony matki była hrabiną de Falaise, pochodziła z Normandii,
a ja dostałam po niej imię.
Popatrzyła na niego trochę bojazliwie.
- Nie może być! - wykrzyknął książę. - Rodzina de
Falaise jest bezpośrednio spokrewniona z moją rodziną.
- Jakże szczęśliwa byłaby teraz moja ukochana babcia! -
zachwyciła się Arletta.
- Moja także się ucieszy.
- Gdybym naprawdę była Jane Turner - rzekła Arletta -
byłaby raczej zaszokowana mezaliansem. Już na samym
początku powiedziała, że uważa, iż przyjechałam tu tylko po
to, by się za pana wydać!
- I udało ci się - uśmiechnął się lekko. - A mówiąc
poważnie, babcia będzie ci bardzo wdzięczna za ocalenie mi
życia i wszystko inne nie będzie miało dla niej znaczenia.
Zaakceptuje cię, moja kochana, całym sercem.
- Czy ja naprawdę mogę... być twoją żoną?
- Bardzo tego pragnę - powiedział książę - i chociaż
muszę cię jeszcze wiele nauczyć, moja śliczna, maleńka
dwudziestolatko, jest wiele rzeczy, których ty będziesz mogła
nauczyć mnie.
Wyglądała na zaskoczoną.
- Przecież zdążyłaś już udzielić mi kilku wykładów -
wyjaśnił. - A teraz, tak jak sobie marzyłaś, będziesz mogła
wypełnić ten zamek miłością.
Arletta westchnęła głęboko.
- Czy naprawdę... chcesz ożenić się ze mną, skoro tak
bardzo nienawidzisz Anglików?
Nie patrzyła na niego, zbyt onieśmielona tym pytaniem.
Przeraziła się, ponieważ nagle cofnął rękę.
- Spodziewałem się, że o to zapytasz. Mam ci wiele do
wyjaśnienia, ale wpierw pozwól, że poruszę jeszcze jedną
kwestię.
- Proszę bardzo - odpowiedziała Arletta. - Powiedz, czy
czujesz podobnie jak ja, że nic nie jest ważniejsze od miłości,
która narodziła się między nami i jest tak niepowtarzalna?
Narodowość, rodzina, pozycja społeczna, tytuły, pieniądze,
czy cokolwiek może się równać z tym, co czułaś podczas
naszego pocałunku? Dla mnie było to zupełnie nowe,
emocjonalnie doświadczenie.
- Czy to... prawda?
- Wiesz dobrze, że to prawda - powiedział książę. -
Wielbię cię, Arletto, i szanuję, ponieważ masz w sobie
wszystko, czego potrzebuję.
Mówił bardzo uroczyście, a każde słowo było jak radosna
pieszczota. Arletta uniosła ręce i przyciągnęła do siebie jego
głowę. Ich usta złączył pocałunek, który znowu przeniósł ich
do krainy magii, dał im pełnię miłosnego uniesienia i
zachwytu. Ach, jakże pragnęła, aby trwał wiecznie! Ale on
rozmyślnie odsunął głowę.
- Nie kuś mnie, ma belle - ostudził jej zapały - dopóki nie
jesteśmy małżeństwem. Po ślubie nauczę cię miłości. Teraz
mogłabyś czuć się winna, że robisz coś niewłaściwego, czego
na pewno nie pochwaliłaby twoja matka ani babcia.
- Opiekujesz się mną i... chronisz.
- I tak już będzie zawsze - powiedział książę. - A teraz,
zanim ci powiem, dlaczego nienawidziłem Anglików, muszę
jeszcze coś wyznać.
- Cóż to... takiego? - zapytała niespokojnie. - Je t'aime!
Nie chcę powtarzać tego zbyt często, ale powiem to też w
twoim ojczystym języku - kocham cię!
- Mówisz po angielsku? - zapytała zdumiona.
- Prawie tak dobrze, jak ty po francusku. - Naprawdę? Aż
trudno uwierzyć!
- Pozwól, że wszystko ci teraz wyjaśnię - powiedział. -
Kiedy miałem dziesięć lat umarła mi matka. Dwa lata pózniej
ojciec poślubił angielską kobietę.
- Angielkę! - Arletta nie ukrywała zdumienia. -
Powinienem był raczej powiedzieć, że to ona jego poślubiła -
kontynuował książę ponuro. - Był człowiekiem chorym na
ciele i duszy, bo utracił żonę, którą kochał, a tamta użyła
podstępu, aby za niego wyjść.
- Tak mi... przykro - Arletta rozumiała jego ból.
- Chciała - ciągnął książę - nie tylko zostać księżną de
Sauterre, lecz także urodzić syna, żeby mnie odsunąć od
dziedziczenia tytułu. Nie było to możliwe z powodu złego
stanu zdrowia mojego ojca. Macocha swą złość
wyładowywała na mnie, przez co cierpiałem prawdziwe
piekło na ziemi. Byłem wtedy małym, raczej nadwrażliwym
chłopcem, którego poddała psychicznym torturom.
Nienawidziłem jej, podobnie zresztą jak wszyscy w zamku,
razem z moją babcią.
- Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? - zapytała
Arletta.
- Miałem wtedy osiemnaście lat - ciągnął książę. - Tuż
przed śmiercią ojca i moim dziedziczeniem tytułu, macocha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \