[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdybyś jej słuchał przez cały wieczór tak jak ja, zrozumiałbyś, że nikt, komu cały
czas słowa płyną z ust niczym rwący potok, nie może być człowiekiem czynu. Ona nie
potrafiłaby zbliżyć się do mnie, obojętne, w jakim miejscu, bez ustawicznego tokowania
na najwyższych obrotach.
Tommy rozważał przez chwilę tę informację.
W porządku przyznał po chwili. W tych sprawach zdaję się na twój osąd.
Spuszczamy z wodą panią Copleigh. Kto dalej?
Amos Perry, mieszkaniec Domu Nad Kanałem (chyba tak brzmiała jego pierwot-
na nazwa, choć pózniej miał wiele innych), mąż dobrej czarownicy. W tym człowieku
jest coś dziwnego. Taki tępawy, potężnie zbudowany mężczyzna mógłby śmiało walnąć
kogoś w głowę, gdyby tylko zechciał. I w pewnych okolicznościach zrobiłby to, chociaż
nie wiem czemu akurat mnie. To bardziej prawdopodobny kandydat niż panna Bligh,
która świetnie sobie radzi z pracą w parafii, a przy okazji wścibia wszędzie swój nos. Ale
nie wyobrażam sobie, by Perry posunął się do fizycznego ataku, chyba że pod wpływem
silnych emocji. Tuppence zadrżała lekko. Wiesz, tego dnia, kiedy go poznałam,
trochę mnie przestraszył. Pokazywał mi ogród i nagle poczułam, że& no, w każdym ra-
zie nie chciałabym mu się narazić ani spotkać go w ciemnej ulicy. Tacy jak on często nie
chcą stosować przemocy, ale czasem coś im odbija.
Dobrze więc. Numer jeden: Amos Perry.
I jeszcze ta jego żona& Dobra czarownica. Jest miła, polubiłam ją i nie chciała-
bym, żeby to była ona, a jednak coś w tym wszystkim miesza. Chyba chodzi o spra-
wy związane z domem. Widzisz, to jeszcze jeden wątek. Nie wiemy, co tu jest napraw-
dę ważne, ale zastanawiam się, czy czasem wszystko nie kręci się wokół tego domu. Ob-
raz& Obraz także coś znaczy, prawda? Musi coś znaczyć.
Tak. Też jestem tego zdania.
Przyjechałam tu, żeby odnalezć panią Lancaster, ale chyba nikt tu o niej nie sły-
132
szał. Zastanawiam się, czy to czasem nie jest odwrotnie i czy pani Lancaster nie grozi
niebezpieczeństwo (bo grozi, tego jestem pewna) dlatego, że obraz do niej należał. Mo-
gła nigdy nie być w Sutton Chancellor, ale albo dostała, albo kupiła obraz z tym domem.
I właśnie ten obraz stanowi dla kogoś zagrożenie.
Pani Kakao, to znaczy, pani Moody, mówiła ciotce Adzie, że rozpoznała w Sło-
necznych Wzgórzach kogoś, kto miał przestępcze powiązania. Uważam, że to ma coś
wspólnego z obrazem i Domem Nad Kanałem, a także z dzieckiem, które, być może,
tam zabito.
Ciotka Ada podziwiała ten obraz i pani Lancaster w końcu jej go dała. Może roz-
mawiały o tym, skąd go miała i gdzie znajduje się dom&
Panią Moody sprzątnięto, ponieważ definitywnie rozpoznała tego kogoś z prze-
stępczymi powiązaniami.
Wróćmy jeszcze do twojej rozmowy z doktorem Murrayem poprosiła Tup-
pence. Kiedy ci opowiedział o pani Kakao, zaczął się rozwodzić na temat różnych
typów morderców, dając przykłady autentycznych przypadków. Między innymi mó-
wił o kobiecie, która prowadziła dom opieki& chyba kiedyś czytałam coś na ten temat,
ale nie pamiętam nazwiska. Pomysł polegał na tym, że pensjonariuszki przekazywały
jej wszystkie swoje pieniądze i mieszkały tam do śmierci, mając zapewnioną doskonałą
opiekę i świetne wyżywienie bez finansowych kłopotów. I naprawdę czuły się wspania-
le, tyle że w ciągu roku umierały: w całkowitym spokoju, we śnie. Wreszcie ktoś zwró-
cił na to uwagę i kobieta została skazana za morderstwa. Nie miała jednak żadnych wy-
rzutów sumienia. Do końca twierdziła, że chciała jak najlepiej dla swych kochanych sta-
ruszek.
Tak przyznał Tommy. Masz rację, ale ja też nie pamiętam jej nazwiska.
Nieważne. A potem doktor przypomniał inną sprawę. Przypadek kobiety, która
pracowała po domach jako kucharka czy gospodyni. Zatrudniała się w różnych rodzi-
nach i czasem nic złego się nie działo, a czasem wszyscy ulegali zatruciu. Zatruciu je-
dzeniem z typowymi objawami. Niektórym udawało się przeżyć. Preparowała kanap-
ki. Potem je pakowała i wysyłała rodzinę na piknik. Była taka miła, oddana i sama tak-
że miała objawy zatrucia, chociaż nie takie silne. Potem wyjeżdżała na drugi koniec An-
glii i tak to szło przez całe lata.
Rzeczywiście. I nikt nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego to robiła. Czy wpadła
w swego rodzaju nałóg? Czy czerpała z tego przyjemność? Nikt tego nie wie. W każ-
dym razie do żadnej z ofiar nie żywiła niechęci ani pretensji. Po prostu miała nierów-
no pod sufitem?
Tak, pewnie tak, chociaż jakiś oszust-psychiatra mógłby pewnie przeprowadzić
głęboką analizę i doszukać się w jej dzieciństwie złego wujka, który ją w jakiś sposób
przestraszył czy skrzywdził. Zresztą mniejsza o motywy, ważne, że takie fakty miały
133
miejsce.
Trzecia sprawa była jeszcze dziwniejsza. Chodziło o Francuzkę, która nie mogła
się pogodzić ze stratą męża i dziecka. Prawdziwy anioł miłosierdzia ze złamanym ser-
cem.
Owszem, pamiętam. Nazywano ją aniołem jakiejś tam miejscowości, chyba Gi-
von. Odwiedzała chorych sąsiadów, a zwłaszcza dzieci. Opiekowała się nimi z najwięk-
szym poświęceniem, ale prędzej czy pózniej, zwykle po lekkiej poprawie, następowało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]