[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zabawki.
Nastąpił krótki postój, podczas którego pierwszy pilot zmusił cztery silniki
turboodrzutowe do upiornego skowytu; potem, z szarpnięciem zwalnianych hamulców,
samolot British Eastern Airlines, rejs numer 130 do Rzymu, Aten oraz Istambułu, pognał
pasem startowym i jął się szybko, bez wysiłku piąć ku niebu.
W ciągu dziesięciu minut osiągnęli pułap dwudziestu tysięcy stóp i szerokim
korytarzem powietrznym łączącym Anglię z regionem Morza Zródziemnego skierowali
się na południe. Skowyt silników ustąpił miejsca niskiemu, sennemu poświstowi. Bond
rozpiął pas bezpieczeństwa i zapalił papierosa. Sięgnął po stojący na podłodze u swych
stóp smukły i kosztowny z wyglądu neseser, wyjął zeń Maskę Dimitriosa Erica Amblera,
a potem odłożył bardzo ciężką jak.na swój rozmiar walizeczkę na sąsiedni fotel.
Pomyślał, jakże byłby zdumiony urzędnik z odprawy bagażowej, gdyby zważył neseser,
miast zbagatelizować go jako bagaż podręczny". I wyobraził sobie zainteresowanie
celników, gdyby zaintrygowani ciężarem owego bagażu wsunęli go pod Inspektoskop.
Obecny stan eleganckiej walizeczki był efektem poczynań Wydziału Q, który
zniweczył precyzyjną robotę firmy Swaine i Ade-ney, aby pomiędzy skórą a podszewką
dna ułożyć w dwóch płaskich rzędach pięćdziesiąt sztuk amunicji kaliber 25. Każdy z
dwóch niewinnych boków mieścił wykonany przez płatnerzy Wilkinsonów smukły nóż
do miotania o końcu rękojeści skrytym zręcznie pod narożnymi szwami. Mimo
podejmowanych przez Bonda prób wyśmiania pomysłu, fachowcy z Q uparli się, by w
rączkę neseseru wbudować tajemną skrytkę, z której, po przyciśnięciu odpowiedniego
miejsca, wypadała na dłoń ampułka z cyjankiem. (Tuż po otrzymaniu neseseru Bond
wrzucił ampułkę do sedesu i spuścił wodę). Ważniejsza była tuba kremu do golenia
Palmolive w dziewiczej poza tym kosmetyczce. Po odkręceniu całej górnej części
ukazywał się spowity w bawełnianą gazę tłumik do Beretty. Na wypadek potrzeby
gotówki wieko neseseru mieściło pięćdziesiąt złotych suwerenów. Można je było
wyłuskać, przesuwając jedno z okuć.
Ten skomplikowany worek magiczny bawił Bonda, który jednak musiał przyznać, że
mimo swej ośmiofuntowej wagi jest wygodnym środkiem przewozu jego zawodowych
instrumentów, które w innym wypadku należałoby ukrywać na sobie.
Samolotem podróżowało prócz niego dwunastu pasażerów. Bond uśmiechnął się na
myśl, jaka zgroza ogarnęłaby Loelię Pon-sonby na wieść, że on dopełnia trzynastki.
Poprzedniego dnia, kiedy wyszedł od M. i podążył do swego gabinetu, aby zająć się
szczegółami podróży, jego sekretarka zaprotestowała gwałtownie przeciwko pomysłowi
ruszania w drogę trzynastego i to w piątek.
Ależ latanie trzynastego jest zawsze najlepsze musiał wyjaśniać cierpliwie.
Nie ma właściwie pasażerów, jest większa wygoda i lepsza obsługa. Ilekroć jest to
możliwe, wybieram właśnie trzynastego.
Cóż odparła z rezygnacją to twój pogrzeb. Ale będę się o ciebie martwić
cały dzień. No i, na Boga, nie przechodz już dzisiaj pod drabinami i w ogóle nie rób
żadnych głupot. Nie wiem, po co jedziesz do Turcji i nie chcę wiedzieć. Ale po plecach
chodzą mi ciarki.
Ach, te wspaniałe plecy! powiedział żartobliwie. Kiedy tylko wrócę,
zabiorę je na kolację.
Nie zrobisz niczego w tym rodzaju odparła chłodno. Pózniej z niespodziewaną
serdecznością pocałowała go na pożegnanie i Bond po raz setny zastanowił się, dlaczego
zawraca sobie głowę innymi kobietami, skoro najrozkoszniejszą z nich jest jego własna
sekretarka.
Samolot mrucząc sunął równo ponad bezkresnym morzem kłę-biastych chmur, które
wyglądały na dość solidne, by móc na nich
wylądować w razie awarii silników. Pózniej skończyły się i daleko z lewej
zamajaczyła niebieskawa mgiełka Paryża. Przez godzinę lecieli nad wypalonymi polami
Francji, aż za Dijon bladozielona dotąd ziemia nabrała soczystszej barwy, co
świadczyło, że teren się wznosi i zaczynają się Jury.
Podano lunch. Bond odłożył książkę, odsunął od siebie myśli, które z uporem
wciskały się pomiędzy niego a zadrukowaną stronicę, i jedząc spoglądał w dół na
chłodne zwierciadło Jeziora Genewskiego. Gdy sosnowe lasy poczęły się piąć ku łatom
śniegu pomiędzy pięknie wyszorowanymi zębiskami Alp, przypomniał sobie
młodzieńcze narciarskie wakacje. Samolot mijał o kilkaset jardów z lewej olbrzymi kieł
Mont-Blanc i widząc w dole brudnoszarą, słoniową skórę lodowców, Bond ujrzał znowu
siebie, kilkunastoletniego chłopaka, który przewiązany liną asekuracyjną wpiera się
nogami i plecami w ściany komina na Aiguilles Rouges, ubezpieczając dwóch
kompanów z Uniwersytetu Genewskiego, pnących się ku niemu cal za calem po gładkiej
skale.
A teraz? Bond posłał wymuszony uśmiech swemu odbiciu w szybie, kiedy samolot
odbił od gór i pomknął nad szachownicą tarasu Lombardii. Gdyby podszedł doń na ulicy
i przemówił ów młody James Bond, czy poznałby w nie zepsutym pełnym zapału
młokosie samego siebie w wieku lat siedemnastu? No i co ten młokos pomyślałby o nim,
starszym Jamesie Bondzie, tajnym agencie? Czy rozpoznałby siebie w skórze tego
mężczyzny, stwardniałego przez lata perfidii, bezwzględności i strachu tego.
mężczyzny z zimnymi aroganckimi oczyma, blizną na policzku i płaskim wybrzuszeniem
marynar-ki w pobliżu lewej pachy? A jeśli tak, to jaki by o nim wydał osąd? Co by
pomyślał o aktualnym zadaniu Bonda? Co by pomyślał o tym zuchwałym tajnym
agencie, który przemierza oto świat w roli nowej i niezwykle romantycznej aby
stręczyć na rzecz Anglii?
Bond wyrzucił z umysłu wspomnienia swej dawno umarłej młodości. Nigdy nie patrz
wstecz. Gdybanie to strata czasu. Bierz, co ci niesie los, zadowalaj się tym i ciesz, że nie
jesteś handlarzem używanych samochodów, zapeklowanym w gorzałce i nikotynie
żurnalistą z brukowca, kaleką... albo trupem.
Spozierając w dół na wyżarzoną słońcem Genuę i łagodne błękitne wody Morza
Zródziemnego, Bond zamknął umysł na sprawy minione i obrócił go ku najbliższej
przyszłości, ku robocie, jaką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]