[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ocierała się o skórę. Piekło niemiłosiernie. Dotarł na plac
prawie z językiem na wierzchu, a jego serce waliło jak
skrzydła smoka.
To, co ujrzał, było dla niego tak zaskakujące, że na-
wet nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Kalin
siedział na ziemi. Obok niego była postać łudząco po-
dobna do wspólnika.
 Jak ci się podoba moja nowa powłoka? Czyż nie
zrobiłem się bardziej przystojny?
 Kim jesteś?  wydusił z siebie, dysząc ciężko, Ar-
tur.  To ty wysłałeś nam wiadomość?
 Areon we własnej osobie, miło mi was poznać 
powiedział nieznajomy z tak szarmanckim uśmiechem,
że Artur poczuł się prawie bezpiecznie.
 Wysłałem wam wiadomość, gdyż chcemy tego
samego: władzy. Ja, no cóż, nie mogę się udać do wasze-
go świata. A jak możesz się domyślać, potrzebuje tam
swoich zaufanych ludzi, przyszłych władców.
 Dlaczego wyglądasz jak on?
 A co, nie podobam ci się? Mnie on się wydaje cał-
kiem przystojny.  Zerknął na Kalina.  Trochę plamisty,
no ale w sumie każdy ma jakieś wady. Może wolałbyś,
żebym wyglądał tak?
W tej samej chwili zmienił się w urodziwą, choć eg-
zotycznej urody, niewiastę. Potem w Artura, a na końcu
w siebie. Widok był, delikatnie mówiąc, obrzydliwy
i odrażający. Z głowy wystawały mu kolce wielkości pa-
znokcia, tworząc w ten sposób osobliwy rodzaj włosów.
Oczy miał ogromne jak spodki, brakowało w nich zrenic,
więc wyglądały jak czarne plamy. Nos przypominał kar-
tofel z dziurami wielkimi jak kratery. Usta były wydęte
jak u żaby, choć modne ostatnio u kobiet w Kotalinie.
Zupełnie nie rozumiał tej mody, ale nie to było teraz
najważniejsze. Pozostała część jego ciała była kształtna
jak u człowieka, ale przybrała barwę niebieską albo siną,
trudno było określić ją w ciemności. Jego dłonie, mimo
że teoretycznie normalne, miały dziwne plamy, tak jak
u Kalina.
 Kim ty właściwie jesteś?  wydusił Artur głosem
podobnym do piszczącego dziecka, zupełnie jakby mu
ktoś przydusił klejnoty rodowe.
 Jak już miałem okazję wspomnieć, zwą mnie Are-
on, powtórzę, bo warto zapamiętać moje imię. Jestem
przyszłym panem wymiarów. Mam przyjemność władać
ciemnością. Mogę tworzyć demony. Mam władzę ne-
kromancji i zmiennokształtności, choć dotyczy to tylko
wyglądu ludzi. Znam się na runach i jestem panem smo-
ków. No i na dodatek wzywaliście mnie i szukaliście
możliwości, by zawładnąć wymiarami. Tym samym je-
stem do usług, moi panowie, na wasze rozkazy. 
Uśmiechnął się złowieszczo, aż dreszcz przeszedł Artu-
rowi po plecach. Kalin nadal był w stanie przypominają-
cym trans. Miał wrażenie, że nie takiego wsparcia po-
szukiwali. Zdawał sobie jednak sprawę, że obecnie był
na przegranej pozycji. Nie miał magii, Kalin był
w transie i więcej niż nieobecny, a ten ktoś stał przed
nim.
 Eeeeeeeee  wydobyło się z gardła Artura.
 Ależ proszę, wysłów się wreszcie. Pewnie się za-
stanawiasz, he, właściwie wiem, nad czym, bo nie masz
barier chroniących twój umysł. Chcesz wiedzieć, skąd
pochodzę? No cóż, historia jest długa i skomplikowana.
Jak się już pewnie domyśliłeś, noszę w sobie krew króla
ciemności. Tak, tak, on nie może mieć dzieci, ale wiesz,
nie zawsze był władcą. Jest jeszcze parę innych wątków,
nie musisz jednak teraz o nich wiedzieć.
 Co z moim przyjacielem?  powiedział już spo-
kojnej Artur.  Będzie żył?
 I tak, i nie. Szkoda w sumie go unicestwiać. Taki
ładny z niego chłopiec... Mój Markus nie jest już tak po-
nętny. Tak, będzie zatem żył, albo coś w tym stylu.
Mniej więcej. Będzie myślał, chodził, ale także mi słu-
żył. Jego magia jest ogromna, jednak nie umie jej kontro-
lować, beze mnie pożyłby w waszym świecie najwyżej
kilka lat, a tak będzie służył mi wiecznie swym ciałem
i wiedzą. Stanie się też moimi oczami w waszym świe-
cie. Jak już wspomniałem, na razie jestem zbyt słaby, by
się tam przedostać. Zabezpieczenia są zbyt silne... Jak on
ma właściwie na imię?
 Kalin.
 Ooo. No ładnie, ładnie. Bardzo płomienne imię.
Ale tak właściwie muszę najpierw sprawdzić, czy chcę
go na służbę. W sumie to zaszczyt dla niego. Przykro mi,
że nie będziesz miał okazji go dostąpić, ale odbiegasz za
daleko od moich standardów. Ta-ta, świnko!  Pomachał
mu jak księżna z balkonu.  Rozgość się, a ja w tym cza-
sie przetestuję twojego przyjaciela.
Areon podszedł do Kalina, objął go w nienaturalnie
czułym uścisku i zniknął. Artur został ponownie sam
w niebieskim świecie, odcięty od miejsc, które znał, bez
możliwości ucieczki. Zdany na łaskę Areona.
XII
Max leżał w swojej sypialni w pokoju wynajętym od
właściciela gospody. Pomieszczenie było całkiem przy-
tulne, dodatkowo wyposażone w urocze zabezpieczenia
dzwiękowe, pozwalające na nieprzeszkadzanie innym
gościom podczas nocnych igraszek. Jego ofiara leżała
zawinięta w lawendowe prześcieradło, oddychając swo-
bodnie i miarowo. Na jej twarzy błądził uśmiech, który
mógł sugerować, że była dobrze dobrana. Niestety, miało
to dla niej też swoje konsekwencje. W przyszłości nie
będzie mogła założyć rodziny, jako że w rozumieniu
mieszkańców tego miasta przestała być czysta.
Za to Max był bardzo szczęśliwy. Jego muskularne
ciało leniwie wchodziło w stan pełnej ekstazy. Złocista
skóra i mięśnie zarysowane na brzuchu w promieniach
słońca wyglądały jeszcze bardziej hipnotycznie. Oczy
płonęły szczęściem i tak potrzebnym mu spokojem. Jej
marzenia, które przekazał umysł, nie były zbyt wyrafi-
nowane, ale po takim okresie bez praktyki wystarczyło
mu to w zupełności, by ukoić swój zew inkuba.
W swe duże dłonie ujął jej małą, delikatną, aksamit-
ną rękę. Miała w sobie dużo naturalnego uroku.
W zasadzie, skoro i tak zniszczył swojej ofierze życie,
może ponownie skorzystać z jej umysłu i ciała. I tak ni-
czego to w jej sytuacji nie zmieni, a on pozwoli sobie
ponownie na ukojenie długo drzemiących w nim potrzeb.
Położył jej dłoń na swojej męskości, która powoli
zamieniała się w tętniącą życiem skałę. Czuł, jak pożą-
danie zamienia się w żądzę. Ona powoli budziła się
z marzeń sennych. Odwrócił ją na plecy i bez pytania
wszedł w nią tak głęboko, że aż poczuł mrowienie w jej
ciele. Zaczęła szybciej oddychać, gdy jego ręce przesu-
wały się po piersiach. Jego język wędrował po szyi
i sutkach. Ciało zaczęło wrzeć pod męskim naporem na
jej łono. Czuł, że zabrał ją w przestworza. Wtedy jej
umysł otworzył się głębiej, a jego sonda weszła
w najskrytsze marzenia wraz z członkiem, który pene-
trował z zawziętością zakamarki jej ciała.
Jej żądze i pasje nie były takie subtelne jak na po-
czątku. Ba, stanowiły nawet wyzwanie. Obudził w niej
kobietę pełną pasji. Wziął jej ręce i przytrzymał w górze.
Otworzyła szeroko oczy, zapraszając swym spojrzeniem,
które podsycało już i tak napiętą atmosferę. Zaczęła ję-
czeć. Jej smak i zapach zmieniły się radykalnie
w pierwotną potrzebę spełnienia. Zwykła, dzika, pier-
wotna żądza. Czuł, jak jej marzenia zaczynają blaknąć.
Przewrócił ją na brzuch, kontynuując płynnie
i zdecydowanie swoje dzieło. Tak, to był dobry wybór.
W jednym momencie jej ciało naprężyło się i wygięło
w przyjemny łuk, który pozwolił mu zakończyć poranne
ekscesy. Oboje zlała fala lekkich drgań wszystkich mię-
śni, które rozniosły się przyjemną falą błogostanu. To
była udana ofiara.
Max podniósł się z łóżka. Dawno nie był tak zado-
wolony. Pozwolił, aby jeszcze chwilę odpoczęła. Miał
czas. Ametysta była w gildii i nie sądził, by zbyt szybko
ją opuściła. Tęsknił za nią. Właściwie nie tylko za nią 
Brenda była jego miłością tak samo jak Ametysta.  %7łycie
jest piękne  pomyślał.  Mam wszystko . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \