[ Pobierz całość w formacie PDF ]
była już jego sypialnia. Dzielił ją z diabelnie seksowną rudowłosą rusałką,
której nie wolno było mu tknąć nocą, choć przez cały długi dzień musiał
udawać jej męża. Ta sytuacja doprowadzała go do szaleństwa. Każdego ranka
budził się, trzymając ją w ramionach, choć nie pamiętał, kiedy przesunął się
na jej stronę łóżka. W panice wyplątywał się z jej ciepłych, sennych objęć i
odbudowywał tę idiotyczną zaporę z poduszek, którą co wieczór z uporem
układała. Chwytał się każdego sposobu, aby przynieść ulgę swemu ciału,
udręczonemu bolesnym napięciem. Ale ani wściekłe boksowanie worka
treningowego, ani dziesięciokilometrowy bieg, ani lodowaty prysznic nie
pozwalały mu zapomnieć o trawiącym go pożądaniu.
Nie mógł pozwolić, by odkryła jego słabość.
Od kiedy to on, oficer Hunter Cabot, ulegał słabościom?
Hej, Hunter!
Dzwięk jej głosu wdarł się w jego myśli, sprawiając, że zmylił krok i
omal się nie przewrócił na prostej, żwirowej alejce. Podniósł głowę i nagle
poczuł, że brak mu tchu. Stanowczo ta kobieta była niebezpieczna.
Stała na kamiennym tarasie przed domem, skąpana w blasku porannego
słońca. Rozpuszczone włosy tańczyły w podmuchach wiatru wokół jej de-
57
R
L
T
likatnych ramion jak języki ognia. Ich płomienna barwa kontrastowała z
chłodną zielenią satynowej sukienki do kolan, w którą była ubrana.
Hunter pomyślał, że nie mógł być przy zdrowych zmysłach, kiedy uparł
się, by kupić jej ten strój. Sukienka, uszyta z delikatnie połyskującego
materiału, miękko układała się na jej zmysłowym, kobiecym ciele, idealnie
podkreślając wszystkie jego atuty. Wykończony koronką dekolt ukazywał
delikatną szyję i jasnozłotą skórę nad pełnymi piersiami, przyciągając wzrok,
kusząc, by zajrzeć głębiej... Lekko rozkloszowana spódnica spływała w dół
zgrabnych nóg, nie maskując pięknej linii jej talii i bioder, i kończyła się tuż
nad kolanami. Miała cudowne kolana, smukłe łydki i delikatne kostki...
Hunter nie mógł oderwać od niej wzroku. Znikło gdzieś zmęczenie po
wielokilometrowym biegu. Jego ciało tętniło pierwotnym, dzikim
pożądaniem.
Oczy rusałki, ogromne w jej drobnej twarzy, jarzyły się zielonym
blaskiem. Nie miał wątpliwości, że bez trudu domyśla się jego uczuć. Musiał
mieć je wypisane na twarzy.
Margie starała się kontrolować oddech. Nie było to proste, kiedy zbliżał
się do niej wielki, spocony komandos, który literalnie pożerał ją wzrokiem, je-
dnocześnie zaciskając szczęki w grymasie frustracji. Najchętniej odwróciłaby
się na pięcie i uciekła, ale duma kazała jej stać w miejscu. Duma i coś jeszcze.
Maleńkie, kiełkujące w głębi serca ziarenko czysto kobiecej satysfakcji.
Potrafiła doprowadzić tego silnego mężczyznę do stanu, w którym z led-
wością nad sobą panował. To było... zaskakująco przyjemne uczucie.
Z początku nie chciała nosić ubrań, które jej kupił. Wydawały jej się
zbyt odważne, niepotrzebnie podkreślające to, co starała się ukryć. Nie miała
zwyczaju używać ciała jako wabika, zwłaszcza że jej sylwetka pozostawiała
58
R
L
T
wiele do życzenia. Była za gruba, ot co. Poza tym wolała, żeby ludzie cenili ją
za to, kim jest i co robi, nie tylko za wygląd.
Jednakże... teraz, po raz pierwszy w życiu, czuła się piękna. To było...
upojne uczucie. I troszeczkę przerażające. Zwłaszcza, kiedy patrzyła w
pociemniałe oczy Huntera.
Z drugiej strony, sam był sobie winien. To on się uparł, żeby
zaprowadzić ją do najbardziej luksusowego butiku w całym Springville. A
potem rozparł się na fotelu w przymierzalni niczym król na tronie i zażyczył
sobie, żeby mierzyła po kolei wszystko, co mieli na składzie. Kiedy włożyła
pierwszą sukienkę, a Hunter kazał jej paradować przed sobą i idiotycznie się
okręcać, była tak wściekła, że z ledwością się powstrzymała, żeby go nie
udusić. Ale potem, nieoczekiwanie, to całe przedstawienie zaczęło jej się
podobać. Zwłaszcza chwile, kiedy wychodziła z kabiny w jakimś absurdalnie
frywolnym, zupełnie niepraktycznym kolorowym ciuszku i widziała, jak jego
oczy zachodzą mgłą pożądania.
Tak, zdecydowanie, sam był sobie winien.
Schyliła się, żeby powąchać piękną pąsową różę, która musiała
rozkwitnąć o świcie, i kątem oka dostrzegła, że Hunter gapi się w jej dekolt.
Nie wiedziała, co ją podkusiło, ale pochyliła się jeszcze bardziej. Przygryzła
wargę, żeby ukryć uśmieszek zadowolenia, i wyprostowała się powoli.
Co ona najlepszego wyprawia? Pakuje się w duże kłopoty. Drażnienie
się z Hunterem zaczynało ją bawić, wciągać jak jakaś gra. Niestety, w tej grze
nie mogła się spodziewać wygranej.
Hunter nie ufał jej. Dawał jej to do zrozumienia dostatecznie często. Ale
wiedziała z całą pewnością, że jej pragnął. Każdego ranka, kiedy się budziła,
jego ciężkie ramię oplatało ściśle jej talię, a na karku czuła ciepło jego
sennego oddechu. Leżała spokojnie, rozkoszując się jego bliskością i
59
R
L
T
cudownym poczuciem bezpieczeństwa, jakiego doznawała, wtulona w jego
potężne ciało. Leżała dalej, oddychając miarowo i nie otwierając oczu, kiedy
on budził się i wycofywał ostrożnie, a potem, klnąc pod nosem, układał
zaporę z poduszek. Nie chciała, żeby się domyślił, że budziła się przed nim.
Była pewna, że wtedy znalazłby sposób, by ta chwila bliskości nigdy więcej
się nie powtórzyła. A ona chciała przeżywać ją każdego ranka. To był
najszczęśliwszy, najpiękniejszy moment dnia.
Zostanie tego pozbawiona i tak o wiele za prędko.
Co ty tu robisz? Jego głos był szorstki, a spojrzenie, jeszcze przed
chwilą pełne niekłamanego, czysto męskiego zachwytu, lodowato zimne.
Szpiegujesz mnie?
A więc to tyle, jeśli chodzi o jej durne, romantyczne marzenia.
Powiedz mi, Hunter, zrzędzenie przychodzi ci w sposób naturalny czy
też robisz specjalny wysiłek ze względu na mnie? odpowiedziała na jego
gniewne łypnięcie umiarkowanie zainteresowanym spojrzeniem. Jego srogie
miny nie robiły już na niej wielkiego wrażenia.
Ja nie zrzędzę zaprotestował. Zresztą, sam nie wiem... Pokręcił
głową i uniósł ręce w geście kapitulacji. Unikając jej spojrzenia, zrobił kilka
kroków w głąb ogrodu, zapatrzony w rabaty pełne bajecznie kolorowych
kwiatów, rozległe, zielone trawniki i piękne drzewa.
Margie ruszyła za nim. Uwielbiała ten ogród, jego tajemniczą, magiczną
aurę. Calvin, ogrodnik Cabotów, był człowiekiem pełnym fantazji i podobnie
jak ona kochał dziką, nieujarzmioną przyrodę. Na jego grządkach bajecznie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]