[ Pobierz całość w formacie PDF ]
optymizm okaże się zarazliwy, wyciągnie nieszczęśnika z
depresji i tchnie w niego odrobinę życia? Czas pokaże, nie
należy się zamartwiać na zapas.
- Co o nim wiemy? - zawołał ktoś z tyłu. Starszy brat, Jack,
podszedł cicho jak duch i niespodziewanie wyrwał Erika z
zamyślenia, tak że ten aż podskoczył na krześle.
- Chcesz, żebym dostał zawału? - skarcił żartownisia.
- Tchórz, zero odwagi - szydził Jack. Usadowił się na ziemi
obok krzesła i oparł plecami o drzewo.
- Dziękuję za komplement. Umiesz podtrzymać człowieka
na duchu.
- No, gadaj, co to za jeden?
- Przyjaciel.
- Co jeszcze? - Wyglądało na to, że brat także się niepokoi
rozwojem sytuacji. W tej rodzinie nic się nie dało ukryć,
wszyscy obserwowali się wzajemnie i każdy wtrącał się w
cudze sprawy.
- Porządny człowiek, lekarz, wdowiec.
- Niezle. Odpowiedni dla Tricii?
- Nie. Ona w życiu nie zainteresuje się odpowiednim. Ale
Bill i Debbie też się niezbyt dobrze dobrali, a proszę, oczekują
już trzeciego dziecka. - Erik pociągnął łyk piwa, położył rękę
na ramieniu brata i próbował go uspokoić:
- Mój kolega nie stanowi żadnego zagrożenia.
- Pederasta czy ślepiec? - zaśmiał się Jack.
- Ani to, ani to. - Chociaż osobiście uważał, że to ostatnie
określenie niewiele odbiega od prawdy, zlekceważył drwinę. -
Po prostu nie zwraca na nią uwagi.
Chociaż sam niepokoił się rozwojem wypadków, doszedł do
wniosku, że winien jest lojalność przyjacielowi i wybawcy, i
nie chciał rozpowiadać jego sekretów. Co innego zwierzanie
się z własnych problemów, a co innego zdradzanie cudzych
tajemnic. W poczuciu solidarności z człowiekiem, któremu
zawdzięczał życie, wolał skierować rozmowę na inne,
bezpieczniejsze tory.
- Zostanie u nas tylko dwa tygodnie, zbyt krótko, by coś się
mogło wydarzyć.
Wcale tak nie myślał. Wiedział, że przez dwa tygodnie
można odmienić czyjeś życie, zdobyć czyjeś serce albo je
złamać. Najwyrazniej starszy brat był tego samego zdania.
Przyjrzał się Erikowi uważnie, zaśmiał się niewesoło i zapytał:
- Jesteś taki naiwny czy sobie ze mnie kpisz?
Z opresji wybawiła go narzeczona, Jen. Podeszła cichutko,
opadła na trawę obok fotela i wsparła się plecami o krzesło
Erika. Jack wycofał się i odszedł w inny koniec ogrodu. Po
chwili przyłączył się do gromadki krewnych, którzy ustawiali
krzesła i stoły na wieczorne przyjęcie. Jen odwróciła głowę i
śledziła kroki przyszłego szwagra, póki nie wtopił się w dum.
- Co wy kombinujecie? - Przeniosła wzrok na
narzeczonego.
- Skąd takie podejrzenia? - Wyciągnął rękę i pogłaskał
dziewczynę po rudych włosach. - Po prostu rodzinna
potyczka, jakich wiele.
Trochę go gryzło sumienie, że zataja prawdę przed przyszłą
towarzyszką życia. Znali się od dziecka, chodzili ze sobą już
w szkole, łączyła ich głęboka miłość i wzajemne zrozumienie.
Nie potrafiliby żyć bez siebie, ich serca biły w jednym rytmie,
nie miewali przed sobą tajemnic, dzielili radości i troski. Ale i
tym razem męska solidarność zwyciężyła i Erik nie zaspokoił
ciekawości ukochanej. Nic mu to nie dało, nie był w stanie
niczego przed nią ukryć, zbyt dobrze się znali.
- Już wiem, o co chodzi. Zastanawiasz się, czy ratować
Tricię przed Samem, czy odwrotnie - zgadywała. Odchyliła
głowę do tyłu, popatrzyła mu w oczy, a potem dodała z
szelmowskim uśmiechem:
- Uważaj, żony wszystko wiedzą.
- Jeszcze się nie pobraliśmy.
- Zrobimy to za dwa tygodnie.
Jen delikatnie ujęła rękę Erika, ich palce splotły się w
czułym geście. Tak wiele dla niego znaczyła. Wpatrywał się z
miłością w wielkie, zielone oczy i czytał w nich obietnicę
przyszłego szczęścia. Niewiele brakowało, by ta jasna, prosta
linia życia została przerwana.
Gdyby Sam nie wyciągnął go z płonącego wraku, nie
miałby już nigdy okazji patrzeć w te śliczne oczy, dotykać
miękkiej dłoni. Wzruszony, wdzięczny losowi za powrót do
świata żywych, westchnął i zdławionym głosem szepnął do
ucha dziewczyny:
- Kocham cię.
- Z wzajemnością. - Uśmiechnęła się beztrosko, lecz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]