[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żadne ograniczenia szybkości. Przez całą drogę gadał jak
nakręcana zabawka o swoim ranczu, tłustej świni, którą
trzymał jako zwierzę domowe, a także o zamiarze wybu-
dowania pewnego dnia na podwórzu za domem łazni, która
S
R
mogłaby pomieścić dwanaście osób. A dokładniej, dla
dwunastu kobiet.
Tym razem na dobre pokpiłam sprawę, ponuro pomy-
ślała Jenny.
To, co się działo, było gorsze niż odkrycie, że narzeczo-
ny rzucił ją dla striptizerki.
To, co się działo, było gorsze niż obserwowanie, jak
spala się doszczętnie jej dom.
To, co się działo, było wynikiem całkowitej utraty przez
nią kontroli nad swoim życiem.
Droga, którą kroczyła Jenny, prowadziła od rondla
z rozgrzanym olejem do pożaru i do... Właściwie do cze-
go? Do czyśćca? Do czeluści piekieł? Do spopielenia?
Spod półprzymkniętych powiek popatrzyła na Kitta. Je-
go jedwabiste, rozjaśnione słońcem włosy tworzyły aureolę
wokół miłej twarzy. Uśmiechał się promiennie jak dziecko
i miał na sobie bawełnianą koszulkę z wizerunkiem Mysz-
ki Miki. Wcale nie przypominał szatana. Dlaczego więc
Jenny tak bardzo się obawiała, że zaraz pokaże jej diabel-
skie różki?
Nie była to prawda, że miała w nosie Traya Malone'a.
Nawet teraz myślała o nim z nadzieją i bólem serca. Nie
istniało żadne logiczne uzasadnienie, dlaczego w tak krót-
kim czasie zainteresowała się poważnie tym prawie obcym
mężczyzną. Było to tym bardziej dziwne, że łączyło ich
niewiele. A raczej wszystko i nic. Nieme przyrzeczenie
przyjemności i smutku, słodkie oczekiwanie i skrajna bez-
nadziejność... Wszystko to było okropnie zagmatwane.
W każdym razie Jenny czuła, że los zrobił jej psikusa. Jeśli
chodzi o fatum, trzeba mieć się na baczności, uznała. Bo -
o czym zdążyła się już przekonać na własnej skórze -
wszystkiego można było się po nim spodziewać.
S
R
Po dwóch godzinach jazdy w obłokach piasku wznieca-
nego przez wiatr, w blasku prażącego słońca, dojechali do
miejsca, w którym szosa zamieniła się w wąską drogę. Jak
za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otaczająca ich do-
tychczas równina przekształciła się w księżycowy krajo-
braz. Tu i ówdzie wyrastały z ziemi wysokie wieże z pia-
skowca, rzezbione od stuleci przez wiatry i wodÄ™.
Tutaj, w samym środku tego niesamowitego krajobrazu,
u podnóża niewielkiej wyżyny, znajdowała się farma Kitta.
Po podwórzu ogrodzonym drutem uganiało się stado
krzykliwych kaczek.
Właściciel tego dziwacznego rancza podjechał pod za-
rdzewiałą furtkę i wysiadł z samochodu. Jenny przezornie
została w środku.
- Nic ci nie zrobią - zapewnił ją Kitt, patrząc z rozczu-
leniem na rozbiegane i rozkrzyczane stado.  One tylko
udają, że są grozne. Nazywam je moimi kaczymi strażni-
kami. Na pierwszy rzut oka wydają się grozniejsze niż
rozjuszony byk.
- Te duże ptaki to nie są kaczki - ponuro stwierdziła
Jenny. - Mają jadowite żądła.
- To są gęsi, słonko. Nie mają żadnych jadowitych
żądeł, lecz tylko niezwykle silne dzioby. - Kitt otworzył
drzwi wozu od strony Jenny i wyciągnął ją ze środka.
- Przyznaję, że moje kaczki z trudem oswajają się z nie-
znajomymi, ale jestem przekonany, że polubisz Dinah-Lee.
Mieszka w zagrodzie na podwórzu za domem, lecz kiedy
tu przyjeżdżam, pozwalam jej biegać do woli, tam, gdzie
jej siÄ™ podoba. Zobaczysz, jest niezwykle sympatyczna.
I czuła. Lubi, jak się ją drapie po łbie.
- Dinah-Lee? - słabym głosem powtórzyła Jenny, peł-
na najgorszych przeczuć.
S
R
Gdy Kitt otwierał frontowe drzwi domu, nie spuszczała
wzroku z głośno syczących gęsi.
- Moja świnka - wyjaśnił Kitt. - Jazda stąd, pierzaste
diabły! Jazda! Jenny, popatrz, jak się denerwują i stroszą
pióra, kiedy są zaniepokojone najazdem na ich terytorium.
Prawda, że wyglądają ślicznie? Na wszelki wypadek trzy-
maj siÄ™ z daleka od tych bestii.
Jenny uczepiła się kurczowo koszulki Kitta i szła tuż za
nim. Przez całą drogę obawiała się ataku kaczo-gęsiego
oddziału. Jazgoczące stado zamierzało wejść do środka
domu, lecz Kittowi w ostatniej sekundzie udało się zatrzas-
nąć przed nimi drzwi.
- Hodując kaczki, człowiek nigdy nie odczuwa samo-
tności - oznajmił Kitt. - A więc jesteśmy na miejscu. Oto,
dziecinko, mój dom. Zbudowany własnymi, tymi oto spra-
cowanymi rękami. Co ty na to?
Jenny rozejrzała się wokół siebie. Jej oczy rozszerzyły
siÄ™ ze zdziwienia. W niewielkim pomieszczeniu znajdowa-
ło się parę mebli, starych gratów, zupełnie do siebie nie
pasujących. Z wypłowiałych, przetartych obić wystawała
pożółkła wyściółka. Podłogę z desek pokrywała gruba war-
stwa kurzu.
Powierzchnię mieszkalną od kuchennej oddzielał tylko
wolno stojący kaflowy piec. W zlewie walały się sterty
brudnych naczyń. We wszystkich kątach zwisały z sufitu
długie lepy na muchy.
- Nigdy nie widziałam czegoś takiego - wyjąkała Jen-
ny. Była przerażona.
- Ciasne, ale własne. - Kitt popchnął Jenny w stronę
otwartych drzwi. - A niebawem ujrzysz pomnikowe dzieło
mych rąk. Popatrz na to łoże.
Jenny zagryzła wargę. Aóżko. Było ogromne i masyw-
S
R
ne. Zbudowano je z ociosanych bali. Zajmowało niemal
całą przestrzeń pomieszczenia. Miało cztery kolumny
i bardzo gruby materac. Pod łóżkiem było tyle miejsca, że
Jenny mogłaby z powodzeniem przejść pod nim na czwo-
rakach. Miała ochotę to zresztą zrobić.
Westchnęła głęboko, żeby się uspokoić.
- Na mnie już czas - oznajmiła nieswoim głosem.
Kitt jej nie usłyszał. Położył się na materacu swojego
imponującego łóżka.
- Do licha, tęskniłem do tego mebla! - wykrzyknął.
- Bardzo mi go brakowaÅ‚o. Ów materac to też wspaniaÅ‚e
dzieło. Zrobione w całości z gęsiego puchu. Oczywiście,
nie z piór moich gęsi. Na przyjaciołach nigdy nie sypiam.
To jest pierze z nie znanych mi ptaków. Jenny, rozluznij
się, usiądz wygodnie. Sądzę, że wystarczą nam dwie lub
trzy godziny.
Jenny podeszło serce do gardła. Zmartwiała.
- Dwie lub trzy godziny? - powtórzyła.
- Dziecino, nie patrz na mnie takim wzrokiem. Dobrze
wiem, co robię. Możesz mi zaufać. Chodz do mnie. Wska-
kuj na łóżko. Kiedy się tu znajdziesz, poczujesz się jak
w niebie.
Zdumioną Jenny ogarnęła irytacja. Czego zresztą mogła
się spodziewać po dojrzałym mężczyznie, który zamiast
psów obronnych trzyma kaczki i nosi koszulkę z wizerun-
kiem Myszki Miki?
- Poczuję się jak w niebie - powtórzyła. - Ale czy ty
nie uważasz, że trochę przesadzasz? Nie pójdę z tobą do
nieba. Ani nigdzie indziej. Wiesz, co zrobiÄ™? WsiÄ…dÄ™ zaraz
do mojego samochodu. Czy naprawdę sądziłeś, że zaraz
wskoczę do twojego łóżka i... i... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \