[ Pobierz całość w formacie PDF ]

R
L
T
świętością, a kiedyś był z mnie prawdziwy zakapior. Miałem szesnaście lat, a Weronika
niejednego ze mną próbowała.
- W tym wieku?
- Dobrze się domyśliła, że nie byłem już prawiczkiem. Ona sama miała tylko dzie-
więtnaście, kiedy wyszła za mojego ojca, wtedy już po czterdziestce. Może ta strona ich
związku nie była udana albo po prostu przeżywała kryzys. Czasem miałem wrażenie, że
traktowała mnie jak zabezpieczenie na przyszłość... A może zwyczajne wydawało jej się
to zabawne. Wszystkie te buzujące hormony nastolatka do dyspozycji, gdybym tylko dał
sobą kierować...
- Ale chyba już dziś o tym nie myśli...
- Nie? - Potrząsnął głową. - Weronika nigdy nie pozwoliłaby, żeby przysięga mał-
żeńska przeszkodziła jej zamiarom.
- Jest obrzydliwa.
- Ale i smutna. Bardzo ci dziękuję za pomoc w potencjalnie niezręcznej sytuacji -
dodał. - Na pewno o tym nie zapomnę.
- Wolałabym móc powiedzieć, że cała przyjemność po mojej stronie. A teraz,
chciałabym wrócić do pracy.
- Czy pozwolisz się zaprosić na dobry lunch? - zapytał, kiedy była już w drzwiach.
Nie obejrzała się nawet, tylko odpowiedziała szorstko:
- Nie, dziękuję. Weronika zupełnie pozbawiła mnie apetytu.
Bezpieczna w swoim pokoju, oparła się plecami o drzwi i oddychała ciężko, jakby
po biegu, zła na siebie i oszołomiona zarazem. Przecież była głodna jak wilk, więc dla-
czego mu odmówiła?
Zerknęła w lustro, ledwo rozpoznając dziewczynę w eleganckim, nieznanym ubra-
niu, o nienaturalnie błyszczących oczach i zarumienionych policzkach.
Przez resztę dnia pisała nieprzerwanie, a eleganckie ubranie zostało złożone w
równie eleganckim opakowaniu i schowane starannie na dnie szafy.
Kiedy w końcu zdecydowała się wyjść, żeby przygotować coś do jedzenia, miesz-
kanie było puste.
R
L
T
Zdążyła posprzątać po posiłku, kiedy rozległ się odgłos dzwonka. Czyżby Weroni-
ka z wiadomością, że wszystkie hotele są zajęte? Na szczęście, w progu stał uśmiechnię-
ty Justin.
- Cześć - powiedział. - Jest Mark?
- Nie - odparła niechętnie. - Ale chyba o tym wiedziałeś.
- Wpuścisz mnie? Bez obaw, umiem się zachować.
Odsunęła się, żeby go przepuścić.
- Możesz dostać kawy albo herbaty. Alkohol należy do Marka.
Justin otworzył torbę i wyciągnął butelkę.
- Cloud Bay - oznajmił. - Można się zakochać. W winie, oczywiście.
- Oczywiście - zgodziła się Tallie i poszła po korkociąg.
Chociaż niespodziewana, była to miła i relaksująca odmiana po nieprzyjemnym
wrażeniu pozostawionym przez Weronikę. Rozmawiali o książkach, porównując ulubio-
nych autorów, odkryli też, że mają podobny gust muzyczny, ale zupełnie różny filmowy.
Wino smakowało wspaniale.
Zanim wyszedł, Tallie zgodziła się pójść z nim w następnym tygodniu do teatru i
pozwoliła mu się pocałować na pożegnanie.
Kiedy już została sama, zakorkowała butelkę i zaczęła myć kieliszki, uśmiechając
się do siebie, rozmarzona. Niewątpliwie Justin był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, ze
swoimi blond włosami i niebieskimi oczami dokładnie w jej typie, w dodatku nadawał
się na pierwowzór postaci Williama. Pogrążona w rozmyślaniach na temat swoich boha-
terów, nie usłyszała wejścia Marka.
- Sprawiasz wrażenie nieobecnej - odezwał się Mark od drzwi. - Coś się stało?
Omal nie upuściła wycieranego kieliszka.
- Nie słyszałam, kiedy wszedłeś.
- Nic dziwnego. Byłaś zamyślona. - Zerknął na butelkę wina na blacie. - Miałaś
gościa?
- Owszem.
- Mogę spróbować odgadnąć jego tożsamość? - Jej uwagi nie uszła nuta rozbawie-
nia w jego głosie.
R
L
T
- To ty mu powiedziałeś, żeby przyszedł?
- Panno Paget, strasznie pani podejrzliwa. To chyba dlatego, że wciąż knujesz ja-
kieÅ› spiski.
- Zapewne. A teraz muszę iść i uknuć coś jeszcze. Dobranoc, panie Benedict.
- Dobranoc, panno Paget. Słodkich snów - dodał miękko.
Na razie jednak sny poczekają. Najpierw musi wymyślić, co zrobi z Hugo Cantrel-
lem. Na razie wydawało się, że wstrętny typ zawładnie całą opowieścią, a to byłoby cał-
kowicie niezgodne z życzeniem autorki. Jednak nawet gdyby kazała mu zniknąć, nieła-
two jej będzie wymazać jego obraz z własnej pamięci. Przynajmniej dopóki mieszka z
jego pierwowzorem.
Ta niewygodna refleksja prześladowała ją przez całą noc, a sny okazały się męczą-
ce i niespokojne.
R
L
T
ROZDZIAA ÓSMY
- Opowiedz mi o nim - zażądała Lorna niecierpliwie.
- Arogancki - powiedziała Tallie chłodno. - Seryjny kobieciarz. Na szczęście, nie
widuję go zbyt często.
Lorna zapatrzyła się na nią, zaskoczona.
- Dlaczego ci siÄ™ podoba, skoro jest taki okropny?
- Och! - Tallie zarumieniła się mocno. - Pytałaś o Justina.
- No, owszem. Pytałam o Justina - potwierdziła Lorna.
- Jest... cudowny, dokładnie taki, jak myślałam, a jutro jemy razem kolację w Pier-
re Martin.
- Bardzo elegancko - doceniła przyjaciółka. - I drogo. Pożyczę ci coś do ubrania. -
Machnęła w kierunku otwartej szafy. - Wybieraj.
- No, nie wiem. - Tallie popatrzyła niepewnie na rząd ubrań. - Ty mi coś znajdz.
- Hm. - Lorna popatrzyła na nią badawczo. - Co chcesz mu przekazać:  nie dotykaj
mnie" czy Jestem cała twoja"?
Tallie zarumieniła się.
- Coś pośredniego?
- Mięczak - stwierdziła Lorna bez cienia nieżyczliwości. - Przyznaj, denerwujesz
siÄ™ tÄ… randkÄ…, prawda?
- Trochę - przyznała Tallie. - Do tej pory było bardzo spokojnie, ale chyba nad-
szedł czas na zmianę. Nie wiem jednak, czego się spodziewać ani czego on ode mnie
oczekuje.
- Cóż, zapewne, jak to facet, będzie miał nadzieję - odparła Lorna sucho. - Zwłasz-
cza że ta kolacja będzie go niemało kosztować. - Przypuszczam, że jest atrakcyjny.
- Bardzo - zapewniła Tallie z entuzjazmem.
- I ufasz mu?
- Jak najbardziej.
- No to, na co czekasz? Daj się ponieść.
R
L
T
Wyjęła z szafy ciemnoczerwoną sukienkę, a Tallie na jej widok zaświeciły się
oczy.
- Fantastyczna.
- Dobry, prosty krój, nie za długa, nie za krótka. - Lorna przyłożyła sukienkę do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \