[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miejscami przeżarty i w powstałych stąd otworach o
nierównych, poszarpanych krawędziach widniały worki z
piaskiem. Na powierzchni muru wisiały splątane druty
detektorów i kable pod napięciem. Automatyczne miotacze
płomieni wysuwały co jakiś czas nad parapet swoje dysze i
ziały ogniem, niszcząc wszelkie żywe istoty, które śmiały
przybliżyć się do podstawy muru.
- Możemy mieć kłopot z tymi miotaczami - rzekł Rhes. -
Ten tutaj obejmuje cały odcinek, przez który chcesz się
przedostać. - To żaden problem - uspokoił go Jason. - Ich
działanie wydaje się nieregularne, ale w rzeczywistości jest
inaczej. Są zaprogramowane, aby zwieść zwierzę, ale nie
200
mogą powstrzymać ludzi. Przyjrzyj się sam. Ten tutaj
działa w regularnych dwu-cztero-trzy i jednominutowych
odstępach.
Odczołgali się z powrotem w kotlinkę, w której czekał na
nich Naxa wraz z innymi. Grupa składała się zaledwie z
trzydziestu ludzi. Zadanie musiało być wykonane szybko i
niewielką siłą. Ich główną bronią było zaskoczenie. Gdyby
nie zaskoczenie, nie mieliby żadnych szans wobec broni
miejskich Pyrrusan. Wszystkim było niewygodnie w
futrach i skórzanych osłonach, więc niektórzy je
porozpinali, aby się ochłodzić.
- Pozapinać się - rozkazał Jason. - %7ładen z was nigdy nie
był tak blisko obwodu, więc nie zdajecie sobie sprawy z
niebezpieczeństwa. Naxa trzyma większe zwierzęta na
odległość, a wy wszyscy radzicie sobie świetnie z
mniejszymi. One nam nie grożą.
Ale tu każdy cierń jest zatruty i nawet zdzbła trawy mają
śmiercionośne kolce. Uważajcie na wszelkie insekty, a jak
wyruszymy, oddychajcie przez zwilżone tampony.
- Dobrze gada - burknął Naxa. - Nawet ja nie byłem
nigdy tak blisko. Zmierć, śmierć czyha przy tym murze.
Róbcie, jak on każe.
Odtąd mogli już tylko czekać, wecując na kamieniach
już i tak ostre jak igła groty strzał do kusz i popatrując na
wolno przesuwające się po niebie słońce. Tylko Naxa nie
podzielał ich niepokoju. Siedział z zamglonymi oczyma i
wsłuchiwał się całym sobą w ruch zwierząt w otaczającej
ich dżungli.
- Już są w drodze - rzekł. - Takiego czegoś jeszcze nigdy
nie słyszałem. Nie ma takiego zwierzaka stąd aż po góry,
co by teraz nie gnał, ile tchu w piersi, ku miastu.
201
Jason też to częściowo odczuwał. Jakieś napięcie w
powietrzu i zintensyfikowany gniew, i nienawiść.
Wiedział, że może się udać, jeśli tylko zdołają ograniczyć
atak do niewielkiego obszaru.
Mówcy twierdzili, że to łatwa sprawa. Wyruszyli z
samego ranka - gromadka obdartych ludzi, którzy podążali
gęsiego, wzniecając falę prądów mentalnych, zdolnych
pobudzić cały świat zwierzęcy Pyrrusa do ataku na miasto.
- Uderzyły! - powiedział nagle Naxa.
Ludzie zerwali się na nogi patrząc w kierunku miasta.
Jason poczuł ściśnięcie w dołku, gdy atak się rozpoczął, i
poznał, że nareszcie zaczęło się. Z oddali przypłynęły
odgłosy wystrzałów i potężny ryk. Nad drzewami zaczęły
wykwitać strużki dymu.
- Idziemy na pozycje - zakomenderował Rhes.
Otaczająca ich dżungla aż huczała od nienawiści. Na
wpół. odczuwające rośliny skręcały się i powietrze było
gęste od drobnych stworzeń skrzydlatych. Naxa pocił się i
mamrotał odpierając ataki nacierających zwierząt. Nim
doszli do ostatniego pasa zarośli przed obszarem
wypalonym, stracili czterech ludzi. Jeden został ukąszony
przez jakiegoś owada i nawet po zastosowaniu medpakietu
miejskich Pyrrusan czuł się tak zle, że musiał się wycofać.
Trzej pozostali doznali różnych ukąszeń i zadrapań i
kuracja nastąpiła zbyt pózno, aby mogli być uratowani. Ich
opuchłe, poskręcane ciała zostały w miejscu, gdzie padli.
- Od tych zwierzaków rozbolała mnie głowa - utyskiwał
Naxa. - Kiedy atakujemy?
- Jeszcze nie teraz - odparł Rhes. - Czekamy na sygnał.
Jeden z ludzi uniósł radio. Postawił je ostrożnie na ziemi,
zarzucił na gałąz antenę. Odbiornik był ekranizowany,
więc żadne promieniowanie nie mogło ich zdradzić. Po
202
włączeniu aparatury z głośnika dał się słyszeć jedynie
szum.
- Mogliśmy zsynchronizować... - rzekł Rhes.
- Nie mogliśmy - odparł Jason. - A w każdym razie nie
ściśle. Chcemy się wedrzeć podczas największego
nasilenia ataku, kiedy są największe szanse. Jeśli nawet oni
tam, wewnątrz, usłyszą nasz sygnał, nie będą wiedzieli, o
co chodzi. A kilka minut pózniej będzie to już bez
znaczenia.
Nagle z głośnika padło jedno krótkie zdanie:  Dajcie mi
trzy baryłki mąki", po czym radio umilkło.
- Naprzód - rozkazał Rhes i ruszył pierwszy.
- Czekaj - powstrzymał go Jason chwytając za rękę. -
Ustalam czas działania miotacza. Za chwilę powinien... j e
s t ! - Pióropusz ognia omiótł ziemię i zgasł. - Mamy cztery
minuty czasu, trafiliśmy na najdłuższą przerwę!
Pobiegli grzęznąc w miękkim popiele, potykając się o
zwęglone kości i przeżarty rdzą metal. Dwaj ludzie
schwycili Jasona pod ręce i niemal przenieśli pod mur. Nie
było to zaplanowane, ale zaoszczędziło bezcenne sekundy.
Oparli go o mur, a wtedy on wydobył przygotowane
bomby. Sporządził je z ładunków pistoletu Krannona i
zaopatrzył w zapalnik przewodowy. Cała akcja była dobrze
uprzednio przećwiczona i teraz wszystko szło gładko.
Jason wybrał metalową część muru jako najdogodniejsze
miejsce do przebicia się. %7łelazo stanowiło najlepszą zaporę
dla świata zwierzęcego, istniała więc szansa, że nie jest
wzmocnione workami z piaskiem albo gruzem, tak jak inne
części muru. Gdyby okazało się inaczej, wszyscy by
zginęli.
Przyklejono bryłki zakrzepłej lepkiej żywicy do
metalowej płyty. Jason wcisnął w nie ładunki, które
203
przywarły do płyty, tworząc prostokąt o wymiarach
niewielkich drzwi. Kiedy to zrobił, rozwinięto przewody
detonatora i wszyscy skryli się w załomach muru. Jason
pobiegł do detonatora i padając nacisnął guzik.
Buchnął czerwony płomień i murem wstrząsnął potężny
huk. Rhes pierwszy rzucił się w stronę miejsca wybuchu i
rękami w rękawiczkach zaczął szarpać poskręcany i
dymiący metal. Inni rzucili się z pomocą i odgięli rozpruty
metal. Otwór był wypełniony dymem, spoza którego nic
nie było widać. Jason skoczył do wnętrza, stoczył się z
kupy gruzów i uderzył o coś głową. Otarłszy załzawione
od dymu oczy rozejrzał się.
Był wewnątrz miasta.
Inni wpadli za nim chwytając go w biegu, aby nie został
zadeptany. Ktoś dostrzegł statek kosmiczny, więc pobiegli
w jego kierunku.
Zza rogu wypadł jakiś człowiek, biegnąc w ich stronę.
Jego pyrryjski refleks pozwolił mu jednak skoczyć za
osłonę drzwi, gdy tylko ujrzał najezdzców. Lecz oni też
byli Pyrrusanami. Nieszczęśnik wolno osunął się na bruk z
trzema metalowymi grotami w ciele. Nie zatrzymując się
popędzili dalej pomiędzy magazynami. Przed nimi stał
statek.
Ktoś ich jednak uprzedził. Widzieli, jak zewnętrzny luk
śluzy wolno się zamyka. Grad wypuszczonych strzał, które
sypnęły się na luk, nie wywarł żadnego skutku.
- Biegnijcie dalej! - krzyknął Jason. - Musimy się
schronić przy kadłubie, zanim zdąży zacząć strzelać.
Tym razem stracili trzech ludzi. Reszta znalazła
bezpieczne schronienie pod kadłubem statku, gdy
wszystkie działa wystrzeliły naraz: Pociski padały z dala
od statku, lecz ich wycie i wyładowania elektryczne były
204
ogłuszające. Ci trzej, którzy nie zdążyli się schronić,
zostali stopieni w ogniu. Człowiek znajdujący się na statku
wypalił ze wszystkich dział, chcąc zarazem odeprzeć
napastników i wszcząć alarm. Zapewne już był na ekranie i
wzywał pomocy. Czas zaćzynał się kurczyć.
Jason wyciągnął rękę i spróbował otworzyć luk, był on
jednak zamknięty od wewnątrz. Jeden z Pyrrusan
odepchnął go i szarpnął za uchwyt. Uchwyt oderwał się,
ale luk pozostał zamknięty.
Działka przestały strzelać i mogli się teraz wzajem
słyszeć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \