[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powołanie. To jak być małżonkiem kogoś, kogo bardzo kochasz, i przekonać się pewnego rana, że ta
osoba uważa cię za śmiecia, naj-obrzydliwszą kreaturę na świecie. To mnie zdruzgotało. Ale się
pozbierałem. Jednak gdy znów zobaczyłem Cribariego, usłyszałem o Rossie...
Zciągnęłam rękawiczki i chwyciłam go za rękę.
- To cię nadal boli.
- Trochę - zgodził się z kwaśną miną, po czym odwrócił moją dłoń i zapatrzył się w migoczące żyłki
organicznego metalu wijące się poprzez łuski i rozpłaszczone pazury tatuaży. Czerwone oczy Reda,
wlepione w Granta, zabłysły, czemu towarzyszył cichy pomruk zadowolenia. Grant pocałował mnie w
rękę.
41
- Ja wcale nie żałuję, że cię wyrzucili - stwierdziłam cicho, mimo wszystko mu współczując. - No ale
jestem egoistką.
Uśmiechnął się i delikatnie uścisnął moją dłoń, a mnie jak zawsze w takich momentach dziwne
zapiekły oczy.
- Boję się zostawić cię samą, Maxine - powiedział. -Mam złe przeczucia.
- Mówiłam przecież, że jadę z tobą.
- Ciekawe jak.
- Chyba wiesz. Popatrzył na mnie przeciągle.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Grant... - zaczęłam spokojnie. - Ja nigdy niczego nie jestem pewna. Po prostu robię to, co muszę. Tak
jak ty.
- Tak jak ja. - Pokiwał głową i dodał: - Potrzebujesz mnie. Musisz mieć kogoś, kto będzie cię chronił.
- Uwierz mi, jestem chroniona.
- Ha - mruknął. - Jesteś wystraszona. Od rana.
- Nieprawda.
Palce Granta zacisnęły się mocniej na mojej dłoni.
- Nie umiesz kłamać. Wyrwałam rękę.
- Nie patrz tak na mnie.
Znów mnie złapał, tym razem za włosy. Nie bolało, ale sposób, w jaki to zrobił, intensywność jego
spojrzenia, były szokujące.
- Kocham cię. - Przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że ledwie mogłam oddychać. - Aatwo cię
kochać, Maxine, ale trudno z tobą być. Bo świat cię rani, a ja nie mogę temu zapobiec. Bo wiem... że nie
mamy do dyspozycji pięćdziesięciu lat. Może nie mamy nawet dwudziestu, dziesięciu. Jednego roku.
Nachylił się nade mną, a ja utonęłam w jego zbolałym spojrzeniu; odzwierciedlało dokładnie to, co
sama czułam, ale o czym nigdy nie mówiłam, czego nigdy nie odważyłam się wypowiedzieć na głos.
- Porzucisz mnie - szepnął. - Z własnej woli lub dlatego, że zginiesz. I może... zostawisz kogoś po
sobie. Kogo razem stworzymy. Ale ciebie już nie będzie. Nie rozumiesz, że...
Zakryłam mu usta dłonią, zanim zdążył dokończyć. Rozumiałam. Mnie też zostawiono.
- Mamy czas - zapewniłam. Zamknął oczy.
- Bardzo tego pragnę. Ale chcę czegoś jeszcze, Maxine. Chcę cię strzec. Pozwól mi sobie pomóc, bo ja
ci nie pozwolę umrzeć. Kiedy chłopcy cię opuszczą, porzucą dla twojej córki, nie poddam się. Nie
powiem żegnaj". Nigdy. Nie spotka cię to samo co resztę kobiet z twojego rodu. Chcę, żebyś umarła
42
jako stara kobieta, ze mną. W naszym łóżku. W moich ramionach. Twoje serce się zatrzyma, Maxine, ale
dopiero wtedy, kiedy będziesz na to gotowa. A nie dlatego, że jakiś demon wpakuje ci kulkę w głowę.
Gapiłam się na niego zupełnie sparaliżowana. Nie miałam pojęcia, że płaczę. Dopiero kiedy
zamrugałam, przekonałam się, że po policzkach płyną mi łzy. Podniosłam rękę, żeby je obetrzeć, ale
Grant scałował każdą kroplę z mojej twarzy. Serce biło mi tak mocno i szybko, że z trudem łapałam
oddech.
- Maxine - szepnął. - Nie płacz.
Nie umieraj. Nie przede mną, odpowiedziałam mu w duchu i głośno pociągnęłam nosem.
- Jedz. Ja do ciebie dołączę. Razem się tym zajmiemy. Zawahał się.
- Twierdziłaś, że to pułapka.
- Nadal tak uważam. Ale jedz tam albo zostań, tylko nie dlatego, że się o mnie martwisz. Bo potem
będziesz żałował. A żal... może zamienić się w niechęć. - Zmusiłam się do uśmiechu. - Chcesz, żebym
umarła jako stara i pomarszczona kobieta. Dożyjmy więc tych dni, ale tak, żebyś niczego nie żałował -
dodałam, siląc się na swobodny ton.
Pokręcił głową. Policzki miał rozpalone, skórę na szyi w plamach. Oczy zaczerwienione. Odsunął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]