[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Co masz na myśli?  Dymitr zerknął nie niego podejrzliwie.  Będziemy paść owce? To
odpada. Ja się na to nie piszę.
 Głupi jesteś!  Olbrzym machnął wielką jak bochen dłonią.  Nim przystałem do was,
chodziłem na turecką stronę. Znam doskonale góry i tamtejszych przemytników. Za jednego
Turka bierze się jakieś pięćset, sześćset moresów. Jeśli idzie cała rodzina, wychodzi nawet po
siedem stów za głowę.
 To bez sensu  mruknął Dymitr.  Rosyjskich chłopów przewozisz przez morze,
tureckim trzeba zorganizować przerzut przez Rumunię aż do Rzeczypospolitej. Za dużo
zachodu za tak niewielkie pieniądze.
 Dymitr ma rację  odezwał się Sołtys.  Jak odliczysz koszty, pozostaje naprawdę
niewiele...
 Nie będziemy o tym teraz rozmawiać. Gdybyście zapomnieli, to przypomnę wam, że
ciągle jesteśmy w protektoracie. Sprawdzmy tą cholerną wioskę. Im szybciej to zrobimy, tym
szybciej będziemy mogli się stąd wynieść. Poza tym...
Mateusz zamilkł nagle ze wzrokiem utkwionym w nieodległy zakręt.
 Co jest...  Sołtys nie dokończył zdania, bowiem zza kępy krzaków porastających skraj
drogi wynurzyła się nagle postać ubrana w żółty przeciwdeszczowy płaszcz. Człowiek ów z
widocznym trudem pokonał płytki rów i wyszedł na drogę. Teraz dopiero dostrzegł
przemytników. Zatrzymał się jak wmurowany z bezradnie uniesionymi rękoma, wpatrując się
w nich przerażonym wzrokiem. Pierwszy zareagował Kuna. Wyszarpnął zza pasa pistolet i
wymierzył go w nieznajomego.
 Stój!  przeładował broń.  Aapska do góry! Nie ruszaj się! Drgniesz, a odstrzelę ci łeb!
Człowiek krzyknął coś niezrozumiale, klęknął na asfalcie, założył ręce na kark i pochylił
nisko głowę.
Przemytnicy, nieco zaskoczeni takim zachowaniem, przez krótką chwilę stali
nieruchomo, przyglądając mu się z namysłem.
 Co to za jeden?  Grubas spojrzał na kamratów.  On się chyba bardziej wystraszył nas,
niż my jego.
Mateusz podszedł do nieznajomego, trącił go butem i powiedział ostro:
 Kim jesteś i co tu robisz? Odpowiadaj szybko!
 Don t shoot! Please!  Człowiek dygotał ze strachu, wpatrując się jak zahipnotyzowany
w Kunę, który trzymał pistolet wycelowany w jego pierś.  I don t mean to run! I will do
what you want!
 Co on gada?  Olbrzym podrapał się po głowie i zerknął na Ottona.  Przetłumacz, co
powiedział.
 To nie po niemiecku.  Brandenburczyk wzruszył ramionami.  Pierwszy raz słyszę ten
język.
Zapadła cisza. Przemytnicy przyglądali się w milczeniu skulonej postaci. Mężczyzna
mógł mieć około sześćdziesiątki. Jego wychudłą twarz znaczyły liczne zmarszczki,
pogłębione teraz przez zmęczenie i strach. Resztki posiwiałych włosów lepiły się do czaszki,
nadając mu wygląd żałosny, budzący litość.
 Zejdzmy z drogi  zarządził Mateusz.  Trzeba go dokładnie przepytać.
Kuna wsunął pistolet za pas, ujął starca pod pachy, podniósł go z klęczek i pociągnął za
sobą. Przeszli w milczeniu kilkadziesiąt łokci i zatrzymali się pośród niewysokich sosen.
 Posłuchaj, dziadku  przemówił łagodniejszym tonem Mateusz.  Powiedz nam, skąd tu
się wziąłeś? Mieszkasz gdzieś w okolicy? Nie chcemy zrobić ci krzywdy, ale musimy
wiedzieć, kim jesteś.
Starzec przekrzywił głowę, jakby słowa przemytnika jednocześnie zaskoczyły go i
zaciekawiły. Otworzył usta, zamknął je, wreszcie odezwał się ostrożnie:
 Ich kenne eure Sprache nicht  powiedział z obawą.  Aber ich kann Deutsch...
 Tego też nie rozumiesz?  Sołtys spojrzał na Brandenburczyka.
 Twierdzi, że nie zna polskiego, ale mówi po niemiecku  przetłumaczył natychmiast
Otto.
 Sind ihr die Untertanen von Kalif Rzeczpospolita?  Ton głosu nieznajomego zmienił
się nagle. Słychać było w nim pełne napięcia wyczekiwanie.  Seid ihr keine Kreuzritter,
nicht wahr?
Przemytnicy nie odrywali wzroku od Ottona, który, wyraznie zaskoczony, przyglądał się
starcowi podejrzliwie.
 O co pytał?  rzucił niecierpliwie Sołtys.
 To chyba jakiś wariat. Pyta, czy jesteśmy poddanymi kalifa Rzeczypospolitej.
 %7łe co?  spytał niepewnie Kuna.  Jakiego znowu kalifa?
 Skąd mam wiedzieć  mruknął Brandenburczyk.  Według mnie to jakiś świr. Może
gdzieś w pobliżu jest dom wariatów i on stamtąd uciekł? Wygląda jakoś dziwnie...
 Powiedz mu, że jesteśmy Rzeplitami  nakazał Mateusz.
Otto wzruszył ramionami i przetłumaczył. Starzec przyglądał się przemytnikom z uwagą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \