[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zanim zatrzyma się przepona, zanim ustaną płuca  głośnia musi się szeroko otworzyć.
Wówczas rurka wpłynie do tchawicy.
Już.
Ruchy anestezjologa stały się tak szybkie, że trudno uchwycić drogę ramion przez powietrze.
Połączenie rurki z przewodem aparatu. Włączenie aparatu. Prąd tlenu, zmieszanego z eterem,
rusza z butli ku płucom operowanej. Zanim dotrze, musi przejść jeszcze przez czarny
mieszek, który właśnie ujął w dłoń anestezjolog. Mieszek pęcznieje. Staje się brzuchaty
i nieruchomy. Lekarz miarowym ruchem, licząc własne
oddechy, wtłacza powietrze do płuc.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
Zaciśnięcie dłoni na czarnym woreczku, zwolnienie ucisku.
Tym samym rytmem oddycha chora. Jej pierś unosi się delikatnie i opada. Pobladłe przed
chwilą policzki różowieją.
 Proszę zaczynać.
Westchnienie. Wysoki chirurg przecina skórę tuż pod lewą piersią. Zlad krwi znaczy
drogę narzędzia ostro jadącego aż pod pachę.
Kolej na mięśnie. Ich ciemnoczerwone sploty pękają pod naporem metalu. Ranę otacza
natychmiast wieniec
96
peanów. Dziwne, jak dawniej operowano bez tych szczypczyków zaciskających ujście
naczyń krwionośnych, powstrzymujących ucieczkę krwi z wnętrza ciała.
. Nóż elektryczny  półszept operatora.
Do stołu podjeżdża czarna skrzynka z wielkimi okularami zegarów. Rozlega się trzask
miniaturowych piorunów. Chirurg ujmuje delikatnie wężowaty przewód, zakończony
stalowym pyszczkiem ostrza, i dotyka nim kolejno peanów.
Warczące wyładowania.
Cichy, krótki ,syk.
Po sali rozchodzi się odór zwęglonego białka.
Wieniec instrumentów znika szybko: po każdym dotknięciu noża elektrycznego asystent
zdejmuje szczyp- czyki. Ale z uwolnionych od zacisku naczyń nie popłynie już krew.
Człowiek wykorzystał strumienie elektrycznych ładunków. Popędziły stalowym ostrzem noża
ku peanom i zaraz zaatakowały poprzez nie ujście naczyń. Wytworzyła się wysoka
temperatura: pod jej wpływem zlepiły się ścianki naczyń, zamknęły szczelnie otWory. Peany
przestały być potrzebne.
Ujścia naczyń zostały właściwie usmażone. Brrr.
W gruncie rzeczy to jednak wspaniałe urządzenie. Operatorowi nie zawadza odtąd pęk
stalowych instrumentów, które do niedawna musiały nieodłącznie towarzyszyć ranie
chirurgicznej. Pole operacyjne jest czyste
i jasne.
Trzask iskier cichnie.
Drażniący szmey osfcrdbywania.
Spod gęstych włókien wyłazi kość żebra. Białe wypukłe przęsło. Trzask jak przy obcinaniu
gałęzi przez ogrodnika.
Drugi trzask.
Przegryzione w dwóch miejscach wielkimi nożycami białe przęsło  usunięte. Brama do
wnętrza klatki pier-
siowej wyważona. Jeszcze tylko śmiałe, lecz .precyzyjne machnięcie ostrzem po miękkiej
powłoce opłucnej. Błona rozchyla się jak powieki oka, odsłania tkankę płucną. Płuco
pęcznieje niczym balon nadymany powietrzem. Patrzącemu wydaje się, że podsuwa się ku
ranie. Za chwilę opada, cofa się w głąb.
Pęcznieje. Cofa się. Pęcznieje. Cofa się.
 Przestać na chwilę oddychać  mruczy chirurg w kierunku białej kurtyny, która
oddziela głowę chorej od reszty ciała. Surrealizm. Za kurtyną, nad tą głową  anestezjolog.
Kurtynę z wyjałowionego płótna rozpina się, aby wraz z oddechem operowanej nie
wdarły się do rany zarazki. Współczesny chirurg nie widzi twarzy człowieka, któremu ma
przywrócić zdrowie. Nie widzi również ani skrawka jego ciała poza tym, na którym wyko-
nuje zabieg.
Daleko odjechaliśmy od czasów, gdy nagie, napięte ciało stawiało gwałtowny opór akcji
chirurgicznej. Dawniej chirurg błagał:
 Proszę się uspokoić, proszę się nie ruszać, proszę głęboko oddychać dla własnego
dobra.
lA pacjent wił się i ryczał.
Dziś chirurg mówi do anestezjologa:
 Przestać oddychać.
Serce obnażone ,
Anestezjolog stoi na wysokim stołeczku u wezgłowia chorej. Zręcznie miętosi czarny
woreczek. Wtłacza nim tlen i środek usypiający poprzez usta i tchawicę do płuc. Kiedy tak
stoi, pochylony nad głowami kolegów, przed jego oczyma rozciąga się cały krajobraz
operacji. Widzi
skutki swej pracy. Po każdym naciśnięciu miecha płuco pęcznieje, ukazując białoróżową
powierzchnię w głębi rany. Gdy nacisk się zwalnia  biel i róż znikają. Raz dwa, raz, dwa.
Anestezjolog dłońmi oddycha za chorego, licząc własne oddechy.
Fantastyczne osiągnięcie nowoczesnej narkozy. Oczywiście, funkcję miętoszenia worka
można zautomatyzować, ale nie zawsze automaty umieją pracować takim rytmem, jaki w
danym mOmencie bywa potrzebny.
W tej chwili pęcznienie płuca utrudnia chirurgowi dostęp do serca. Anestezjolog
kilkakrotnie naciska mocno mieszek i przerywa akcję. Chora została wystarczająco [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \