[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Do uszu Kulla doleciał odgłos końskich podków i po chwili Przeklęte Ogrody
wypełniły się wyjącymi jak wilki do światła księżyca jezdzcami. Deszcz strzał spadł na
schody i mężczyzni wrzasnęli, wyprężyli się i padli na ziemię lub stoczyli w okrutny, głęboki
kanion. Kilku z tych, którzy nie zakosztowali ani topora Kulla, ani strzał, zbiegło w ucieczce
schodami, by na dole spotkać się z błyszczącymi, zakrzywionymi mieczami Piktów Brule'a.
Zginęli walcząc do ostatniego człowieka dzielni veruliańscy wojownicy... zabawki butnego
króla, skierowane w dal z niebezpieczną i głupią misją, zapomniane przez ludzi, którzy je
wysłali, obłożone na zawsze hańbą. Zginęli jednak jak prawdziwi mężczyzni.
Jeden człowiek nie umarł tam u stóp schodów. Człowiek w Masce uciekł na pierwszy
dzwięk podków i umykał teraz przez Ogrody jadąc na swym świetnym rumaku. Prawie już
dotarł do zewnętrznego muru, gdy Brule, włócznik-zabójca, stanął na jego drodze. Tam, na
przylądku światła księżyca, zobaczył ich ściskający wciąż swój zakrwawiony topór Kuli.
Zamaskowany zrezygnował z taktyki obronnej. Zaszarżował na Pikta z odwagą i
wściekłością. Włócznik-zabójca napotkał go koń w konia, mężczyzna w mężczyznę, ostrze w
ostrze. Obaj byli wspaniałymi jezdzcami. Rumaki posłuszne dotykowi uzd, naciskowi kolan,
kręciły się, przysiadały, spinały. Lecz mimo wszystkich manewrów, świszczące ostrza nigdy
nie dotykały walczących przeciwników. Brule, nie tak jak jego współplemieńcy, używał
wąskiego, prostego valusyjskiego miecza. W zasięgu i prędkości różnica pomiędzy
wojownikami była minimalna. Kuli obserwując rozgrywkę, za każdym razem, gdy Brule
mógł poddać się niezwyczajnemu, fantazyjnemu pchnięciu wstrzymywał oddech i mrużył
oczy.
Nie było żadnego prymitywnego rąbania i okładania ze strony tych nie mających
wyboru wojowników. Jedynie pchnięcia, kontry, parowania i znowu pchnięcia. Wtedy nagle
Brule jakby stracił kontakt z ostrzem przeciwnika... zaczął z dzikością parować, pozostając
prawie całkiem odsłonięty na sztychy... Człowiek w Masce uderzył piętami w boki konia tak,
iż koń i miecz skoczyły naprzód jak jedno ciało. Brule pochylił się na bok, pozwolił, by ostrze
przemknęło obok pancerza. Jego własny miecz wystrzelił na wprost. Aokieć, przegub,
rękojeść i czubek miecza stanęły w jednej linii z ramieniem. Konie zderzyły się i upadły
razem na murawę. Lecz z kłębowiska wierzgających podków tylko Brule podniósł się
nietknięty. Na trawie pozostał Człowiek w Masce. Miecz Brule wciąż tkwił w jego ciele.
Kuli obudził się jak z transu. Piktowie wyli wokół jak wilki. On podniósł swą rękę
nakazując ciszę.
-Dosyć! Jesteście wszyscy bohaterami! Zaopiekujcie się Dalgarem, jest ciężko ranny.
A kiedy już z nim skończycie, możecie zająć się moimi ramami. Brule, w jaki sposób
odnalazłeś mnie?
Brule przywołał ruchem ręki Kulla do miejsca, w którym stał nad Człowiekiem w
Masce.
- Stara żebraczka widziała jak wspinasz się na mur pałacowy i z ciekawości
obserwowała z daleka, gdzie się udajesz. Towarzyszyła wam do momentu, gdy
przechodziliście przez zapomnianą bramę. Podążaliśmy właśnie przez teren pomiędzy
murami, a Ogrodami, gdy usłyszałem brzęk stali. Cóż, któż inny mógłby tu być?
- Podnieś maskę - powiedział Kuli. - Ktokolwiek by to był, to on skopiował pismo Tu,
zabrał mu sygnet i...
Brule zerwał maskę.
- Dondal! - wybuchł Kuli. - Bratanek Tu! Brule, Tu nie może się nigdy o tym
dowiedzieć. Pozwólmy mu myśleć, że Dondal wyjechał z tobą i zginął walcząc dla swego
króla.
Brule wydawał się ogłuszony.
- Dondal! Zdrajcą! Dlaczego? Wiele razy upijałem się z nim winem i odsypiałem w
jednym z jego łóżek - Kuli wyjąkał.
- Lubiłem Dondala.
Brule wyciągnął z ciała miecz i włożył z cichym trzaskiem z powrotem do pochwy.
- %7łądze z każdego człowieka mogą uczynić złoczyńcę - stwierdził smutno. - Był w
głębokich długach... Tu był dla niego skąpy. Zawsze opowiadał, że dawanie młodym ludziom
pieniędzy, zle na nich wpływa. Dondal został zmuszony do utrzymywania swego wyglądu ze
swojej dumnej, pustej kieszeni. W ten sposób wpadł w ręce lichwiarzy. To Tu jest
największym zdrajcą, ponieważ doprowadził chłopaka do złego przez własne skąpstwo... i
wolałbym, by czubek mojego miecza utkwił w sercu Tu zamiast w jego.
To mówiąc Pikt odwrócił się na pięcie i odszedł w smutku.
Kuli odwrócił się do Dalgara, który leżał na wpółprzytomny, gdy piktyjscy wojownicy
bandażowali z wprawą jego rany. Inni zwrócili swą uwagę na króla, i gdy oczyszczali,
zaszywali i bandażowali cięcia, zbliżyła się do Kulla Nalissa.
- Panie - wyciągnęła do niego swe małe rączki, pocięte i umazane zakrzepłą krwią. -
Czy teraz ulitujesz się nad nami... przychyl się do mojej prośby, jeśli... - jej głos przeszedł w
płacz -jeśli Dalgar przeżyje?
Kuli chwycił jej drobne ramiona i zamknął ją w uścisku.
- Dziewczyno, dziewczyno, dziewczyno! Proś mnie o cokolwiek, co mogę ci
ofiarować. Poproś o połowę królestwa lub o móją prawą rękę, a będzie twoja. Poproszę
Muroma, by pozwolić poślubić ci Dalgara... będę go błagał... ale nie mogę go zmuszać.
Wysoki jezdziec przedzierał się przez Ogrody, jego pełna blasku zbroja świeciła się
pomiędzy półnagimi, wilczymi ciałami Piktów. Wysoki mężczyzna śpieszył się, unosząc
przyłbicę hełmu.
- Ojcze!
Murom bora Ballin z dziękczynnym jękiem przycisnął córkę do piersi. Potem
odwrócił się do swego króla.
- Panie, jesteś poważnie ranny! Kuli potrząsnął głową.
- Niezbyt ciężko, w każdym razie, jak dla mnie, inni ludzie mogliby czuć ból lub
zesztywnienie. Lecz tam leży ten, który otrzyma śmiertelny cios przeznaczony dla mnie. On
był moją tarczą i moim hełmem, bez niego Yalusja oczekiwałaby na nowego władcę.
Murom obrócił się do powalonego młodzieńca.
- Dalgar! Czy on jest martwy?
- Jest bliski tego - wymamrotał wysuszony Pikt, który wciąż pracował nad
młodzieńcem. - Jest słaby, lecz przy dobrej opiece wydobrzeje.
- Przybył tutaj na spotkanie z twoją córką, aby z nią uciec - powiedział Kuli, a Nalissa
zwiesiła głowę. - Przedzierał się przez krzewy, gdy zobaczył jak walczę o swoje i je życie na
szczycie tamtych schodów. Mógł uciec. Nic go nie powstrzymało. Wspiął się na stromy mur,
na prawie pewną śmierć. Walczył u mego boku tak śmiało, jakby podążał na święto... nie był
nawet moim krewniakiem.
Dłonie Muroma splatały się i rozplatały. Jego oczy łagodniały i miękły, gdy
przyglądał się córce.
-Nalisso - powiedział cicho, przygarniając dziewczynę pod pokrytą stalą ochronę
swego ramienia. - Czy ciągle pragniesz poślubić tego lekkomyślnego młodzieńca?
Jej oczy w wystarczający sposób odpowiedziały na pytanie.
Kuli stwierdził.
- Wezcie go ostrożnie i zanieście do pałacu, będzie miał tam najlepsze warunki...
Murom sprzeciwił się.
- Panie, jeśli mogę o coś prosić. Pozwól, by został zabrany do mego zamku. Tam
zajmą się nim najlepsi lekarze. Gdy dojdzie do siebie... cóż, jeśli byłoby to twoim królewskim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \