[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyrzucę ilość balastu, odpowiadającą jego wadze, to równowaga balonu nie ulegnie żadnej zmianie.
Gdy zaś potem wzniosę się wyżej, by uniknąć pościgu negrów, wówczas będę zmuszony użyć
silniejszego środka, niż dmuchawki tlenowodorowej; wyrzucę w odpowiedniej chwili nadmiar
balastu i wzniosę się na pewno z wielką szybkością.
- Nie ulega to wątpliwości!
- W każdym razie będziemy mieli tu do czynienia z bardzo niekorzystnym objawem, a mianowicie:
gdy pózniej zechcę się opuścić, będę zmuszony stracić pewną ilość gazu, który jest dla nas bardzo
cennym, ale nie możemy żałować jego utraty, gdy chodzi o ocalenie człowieka.
- Masz słuszność Samuelu, musimy wszystko poświęcić, ażeby ocalić nieszczęśliwego!
- Działajmy więc, przynieście worki na skraj łodzi, abyśmy mogli się ich pozbyć za jednym
zamachem.
- A ciemność?
- Trzymajcie broń w pogotowiu, być może, że będziemy zmuszeni strzelać zbiorowo z karabinu,
dwóch strzelb i 10 rewolwerów. Być nawet może, że nie będzie trzeba takiego hałasu. Czyście
gotowi?
- Tak! - odpowiedzieli Kennedy i Joe.
- Dobrze, zwracajcie na wszystkie strony uwagę, Joe zsunie balast, a Dick uprowadzi więznia; nic
jednak stać się nie powinno bez mojego rozkazu. Joe uwolnij przede wszystkim kotwicę i wejdz do
łodzi.
Joe spuścił się po linie i po kilku chwilach znowu powrócił do łodzi, a uwolniona "Victoria"
zawisła nieruchomie w powietrzu. Podczas tego doktór ściśle badał stan balonu, a przekonawszy się,
iż jest w porządku, wyjął ze swej torby dwa kawałki węgla, które przymocował do izolowanych
dwóch przewodników drucianych.
Kennedy i Joe przyglądali się tej czynności, nie rozumiejąc jej.
Doktór, ukończywszy swą pracę, stanął w pośrodku łodzi, wziął do rąk węgle i złączył je ze sobą;
nagle ukazało się jasne światło pomiędzy dwoma węglami; snop elektrycznego światła, we
właściwym słowa tego znaczeniu, rozjaśnił ciemności nocy.
- O mój panie! - zawołał Joe.
- Ani słowa! - rzekł doktór.
ROZDZIAA XXI
Fergusson kierował światłem w różne strony okolicy, trzymając dłużej w miejscu, skąd rozległ się
okrzyk rozpaczy.
Drzewo, nad którym "Victoria" zawisła nieruchomie, znajdowało się wśród pól trzciny cukrowej.
Widać było około 50 niskich, okrągłych chat, w których poruszały się w różne strony liczne postaci.
Sto stóp pod balonem był urządzony pal, do którego przywiązany leżał
człowiek; był do młody mężczyzna, najwyżej 30 lat liczący, o długiej czarnej brodzie, na wpół
odziany, zle wyglądający, okryty ranami, z których krew się sączyła.
Wygolone miejsce okrągłe na jego głowie wskazywało tonsurę.
- To misjonarz, ksiądz! - zawołał Joe.
- Nieszczęśliwy! - powiedział strzelec.
- Ocalimy go, Dicku, ocalimy! - rzekł doktór.
Gdy negrzy zauważyli balon podobny do komety ze świecącym ogonem, powstał wśród nich straszny
zamęt. Podczas gdy oni krzyczeli, więzień podniósł głowę, oczy jego błysnęły radością i, nie
wiedząc jeszcze, co się stało, wyciągnął obydwie swe dłonie ku zbawcom.
- %7łyje! żyje! - zawołał Fergusson - Bogu niech będą dzięki! Dzicy są strasznie zatrwożeni.
Ocalimy go! - Jesteście gotowi przyjaciele?
- Tak.
- Joe zagaś dmuchawkę.
"Victoria" zaczęła się opuszczać. Po upływie dziesięciu minut Fergusson puścił swoje światło, które
do tego stopnia przestraszyło negrów, że ratowali się ucieczką. Doktór nie bez podstawy liczył na
skuteczność fantastycznego ukazania się "Victorii" i promieni, rzucanych w nieprzejrzaną ciemność.
Aódz zbliżała się ku ziemi. W trakcie tego wrócili z krzykiem odważniejsi z czarnych, domyślając
się, że ofiara może im być wyrwaną; Kennedy pochwycił strzelbę, lecz doktór zakazał strzelać.
Ksiądz leżał na kolanach, nie miał sił utrzymać się na nogach. Gdy łódz zbliżyła się do ziemi,
Kennedy rzucił swą strzelbę, uniósł więznia i ułożył w łodzi; ściśle w tej samej chwili Joe wyrzucił
200 funtów balastu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]