[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wyjechali! Banda Jismów i Billy the Kidney uciekli z miasta! Hip, hip, hura dla Stoned
Rangera i jego wiernego towarzysza - Procto!
- Hip, hip, hura!
Bill uśmiechnął się niewyraznie.
- O rany, to brzmi całkiem niezle. Tylko co z tą jutrzejszą strzelaniną w korralu "Numerek"?
- Nie martw się, Stoned Ranger! - rzekł Dziki Will. - Tak się składa, że jutro szeryf wraca do
miasta tym o dziesiątej dziesięć z Kansas City. On ci pomoże!
- Racja! - powiedział Chinger. - I pamiętaj, że Irma czeka na ciebie w hotelu! Ojejku - to
wspaniale! Decydujące starcie, jutro o świcie! To powinno zniweczyć Over-Gland! Jakie to
symboliczne!
Bill nie słyszał ostatniej części entuzjastycznej przemowy Bgra. Usłyszał tylko imię "Irma" - i to
mu wystarczyło.
- Irma! - rzekł, przypomniawszy sobie. - Najwyższy czas, żebym wpadł w jej czułe objęcia!
- Powodzenia, stary! - żegnał go barman. Jeszcze jednego na drogę, co? - Napełnił Billowi
szklaneczkę. - Ona czeka na ciebie, bohaterze!
- Pewnie! - zawołał Bill, po czym opróżnił szklankę, obrócił się i na niepewnych nogach ruszył
w kierunku hotelu po drugiej stronie ulicy.
- Baw się dobrze, Bill! - krzyknął za nim Chinger. - Ja zostanę tutaj, zjem słomkę czy dwie i
pogadam z Dzikim Willem!
- Blee - rzekł Bill, ledwie go słysząc i tocząc się do drzwi.
- Irma! - mówił. - I r m a!
Jakże jej pragnął, tęsknił do jej oczu, chciał szeptać słodkie głupstwa do uszka. Bill jeszcze
nigdy, w całym swoim życiu, nie czuł się tak, jak teraz.
A więc to tak wygląda, myślał, otoczony czerwonym oparem alkoholu.
Był zakochany! (Westchnienie!) Nie wiedział, czy to z miłości do Irmy, czy pod wpływem
alkoholu, ale był szczęśliwy jak altairański dzik piaskowy w rui. %7łycie jednak miało sens, a cały
sens życia mieścił się w sarnich oczach, słodkim uśmiechu, zgrabnym nosku i nazywał się Irma!
I - o cudzie! - ona również go kochała! Galaktyczni Kawalerzyści nie zakochują się. Nie pozwala
na to regulamin. Jednak oszalały ze szczęścia Bill nie dbał o przepisy. Czyżby w końcu, po tak
długim oczekiwaniu, coś drgnęło w jego zatwardziałym żołnierskim sercu? Jakieś ciepłe, delikatne
uczucie?
Ach, słodka, droga Irma!
Z szumem w głowie, śpiewem na ustach, alkoholem w żyłach i niechybną marskością wątroby
Bill wdrapał się na schody hotelu. Recepcjonista z najwyższą przyjemnością powiedział mu, że
panna Irma zajęła pokój 122 i najwidoczniej oczekuje go, ponieważ właśnie zamówiła dwie butelki
szampana i stek z polędwicy.
Bill uśmiechnął się z satysfakcją. Z sercem bijącym w rytmie namiętności potoczył się
korytarzem, szukając pokoju. W końcu rozgorączkowane oczy dojrzały cyfry 1-2-2. Pchnął drzwi.
Były zamknięte. Zapukał. Nikt nie odpowiedział. Jednak cóż to? Bill usłyszał w środku namiętne
westchnienia.
- Irma, kochanie! - zawołał chrapliwie. - To ja, Bill, twój ukochany. Wpuść mnie, kochanie.
W środku rozległ się przerazliwy krzyk i trzask łamanych mebli. Bill poczuł dreszcz niepokoju.
Czy tam działo się coś złego? Irma miała kłopoty.
- Nie bój się, Irmo! - zawołał. - Uratuję cię! Cofnął się, skoczył naprzód i wytrenowanym w
obozie imienia Leona Trockiego uderzeniem rąbnął barkiem w drzwi. Wystarczył jeden raz, żeby
rozbić cienkie drewno. Wpadł do ciemnego pokoju, rycząc:
- Irma! Gdzie jesteś?
W następnej chwili nadepnął na pustą butelkę po szampanie i z łomotem runął na twarz. Leżąc
na podłodze głupawo zamrugał oczami i ujrzał dwie twarze patrzące nań z pościeli wielkiego,
mosiężnego łoża. Jedna należała do Irmy. Druga twarz w łóżku należała do paskudnego doktora
Latexa Delazny'ego!
. 19
STRZELANINA W KORRALU "NUMEREK"
- Irma! - wrzasnął Bill. Zamrugał oczami, wywalając je i wytrzeszczając ze zdumienia na ten
widok: ukochana, miłość jego życia, w łóżku z jego najgorszym wrogiem, łotrem pragnącym
władać Wszechświatem. - Irmo! Przybyłem, aby cię ocalić!
Ruszył w jej kierunku - i zahamował z piskiem powstrzymany słowami swej lubej.
- Wypchaj się, frajerze - warknęła, celując w niego z derringera. - Jeśli mojemu chłopcu spadnie
choćby włos z łysiejącej głowy, wpakuję uncję ołowiu w ten łepek od szpilki, gdzie teoretycznie
powinien być twój mózg.
- Przecież... przecież... - jąkał się Bill. Niechętnie dodał jedno do jednego, otrzymując
przerażające dwa. Powoli lecz nieuchronnie, straszliwa prawda opornie przesączyła się do jego
umysłu przez znieczulone alkoholem synapsy.
- To nie może być prawda! Jesteś moja! - zachrypiał bezradnie.
- Ach, ci mężczyzni! Dziewczyna powie kilka głupich słów, a już myślicie, że macie ją na
własność! W prawdziwym życiu jest inaczej, frajerze. Przeczytałeś zbyt wiele romantycznych
komiksów. A teraz spadaj - parsknęła pogardliwie.
- Przecież ja cię kocham, Irmo - zawył, obrzydliwie litując się nad sobą. - Mówiłaś, że też mnie
kochasz!
- A więc jestem niestała. Kobieta ma prawo zmienić zdanie. Przytuliła się do Delazny'ego i
skubnęła go w ucho. Odstające ucho. - Znalazłam sobie prawdziwego mężczyznę.
- A twój ojciec? Mówił, że zawsze pogardzałaś Delaznym! To był jeden z powodów, dla których
ten zacny człowiek został pożarty! - zawołał Bill i zwrócił się do Delazny'ego. - To między innymi
ze względu na Irmę chciałeś zgłębić sekrety Over-Glandu! Na pewno! Jesteś tu, bo odkryłeś sposób
doprowadzania kobiet do szaleństwa!
- Właściwie nie, jeszcze nie - odparł Delazny. - Przepraszam, stary... to zdarzy się dopiero jutro,
kiedy Billy the Kidney, banda Jismów i ja wykończymy ciebie oraz opozycję w korralu
"Numerek", a potem splądrujemy depozyty złożone w Banku Jaj, bo tam właśnie spoczywa
odwieczna tajemnica władzy. Spojrzał na Irmę i uśmiechnął się.
- Irma i ja spotkaliśmy się w holu i natychmiast przypadliśmy sobie do serca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]