[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do stajni.
— Teraz będziemy mogli zwiedzać do woli
i nikt nam nie będzie przeszkadzał — rzekła
Anona, wchodząc do holu.
Kiedy znaleźli się w wielkiej bawialni, Anona
przechodziła od jednej gabloty do drugiej, żeby
134 —
szkają zimorodki — rzekła. — A może nawet
cukrzyki, które podobają mi się najbardziej.
— Więc spróbujemy je odszukać — powie­
dział lord Selwyn.
Sporo czasu spędzili przy wodospadzie, po­
tem wracali ku domowi, mijając szpalery or­
chidei. Lord Selwyn chciał urwać dla niej kwiat,
lecz go powstrzymała.
— Niech pozostanie tu, gdzie jest — rze­
kła. — Wydaje mi się, że one nie chcą opu­
szczać raju.
Zawahała się, wypowiadając ostatnie słowo,
potem uśmiechnęła się do niego, a jemu się
zdawało, że ona sama jest częścią raju. Patrząc
na nią, bardzo pragnął ją pocałować, wiedział
jednak, że to by ją spłoszyło. Taki postępek
wydał mu się niegodny dżentelmena.
— Robi się gorąco — powiedział zmienio­
nym głosem. — Powinniśmy wrócić do domu.
Szła niechętnie, lecz posłusznie przez zielony
trawnik. Weszli do domu przez otwarte drzwi
na taras. Lord Selwyn był zdumiony, że tak
długo zabawili w ogrodzie, bo zrobiło się już
wpół do pierwszej.
— Powiem Higginsowi — rzekł — że jesteś­
my już głodni. Myślę, że ma już wszystko
przygotowane.
Posiłek zabrano ze sobą i lord Selwyn był
przekonany, że będą tam same smakołyki.
— 137 —
— Rajski ptak! — wyszeptała Anona. —
Przyleciał do pana, przynosząc panu błogo­
sławieństwo!
— Jakiemu bóstwu mam podziękować za
nie? — zapytał.
Pomyślał jednocześnie, że Anona jest równie
urocza jak ten rajski ptaszek. Chciał uklęknąć
przed nią jak przed boginią.
— Zapytamy o to pana Tenga — odrzekła
Anona. — Malajowie wierzą, że rajski ptak
przynosi szczęście. — Uśmiechnęła się i doda­
ła: — Mają zwyczaj pozostawiać przed domami
dla rajskich ptaków jedzenie, które zwykle
zjadają wróble.
— Kryje się w tym życiowa prawda — rzekł
lord Selwyn ze śmiechem. — Hałaśliwi i chciwi
odpychają wybrednych i grymaśnych.
— Czy pan właśnie jest taki? — zapytała.
— Oczywiście — odrzekł. — Czy mógłbym
być inny?
Spojrzał na nią, a gdy ich oczy spotkały się,
nie mogli już oderwać od siebie wzroku. Wresz­
cie Anona oblała się rumieńcem.
— Chodźmy zobaczyć ten wodospad — rze­
kła szybko. — Może kryje się tam jeszcze jakaś
niespodzianka.
— A czego się pani spodziewa? — zapy­
tał. — Jakiejś niezwykłej ryby?
— Z pewnością nad tymi strumieniami mie-
— 136 —
— Dom jest w porządku — odrzekł Hig-
gins. — Moglibyśmy się tu urządzić całkiem
wygodnie, gdyby pan sobie tego życzył.
Lorda Selwyna zdumiała ta wypowiedź. Są­
dził, że Higginsa przerażała perspektywa pozo­
stania dłużej w obcym kraju. Podczas ich
dotychczasowych wspólnych podróży, a było
ich wiele, gdy tylko pytał Higginsa, co sądzi
o odwiedzanym kraju, słyszał tę samą od­
powiedź:
— Dobrze tu jest, milordzie, lecz nie ma to
jak w domu. Zbyt dużo tu brudasów.
Mówił tak niezależnie od tego czy przebywali
w Indiach, Turcji, Afryce, czy też w Europie.
139 —
powstrzymał się, żeby nie pójść za nią i nie
lubił, kiedy znikała mu z oczu.
— Cóż za niedorzeczność? — zapytał sam
siebie, odwracając twarz do słońca.
Przypomniał sobie, w jakim podłym nastroju
opuszczał Anglię, a teraz wydało mu się, że
wieki minęły od owego wieczoru, kiedy z furią
wracał do swego londyńskiego domu przy Park
Lane. Obecnie wszystkie jego dawne myśli
i cierpienia rozwiały się niczym mgła. Liczyło
się tylko słońce, orchidee, rajskie ptaki i Anona.
— Obiad gotowy! — usłyszał głos Higginsa
i odwrócił się.
— To dobrze — rzekł. — Powiedz mi, co
sądzisz o moim domu?
Pewnego razu, kiedy wychwalał potrawy w obe­
cności Lin Kuan Tenga, gospodarz odezwał się:
— Gdyby chciał pan zamieszkać w swoim
domu, powiem mojemu kucharzowi, żeby zna­
lazł dla pana kogoś równie biegłego w tym
fachu.
— Nie sądzę, żeby to było możliwe — od­
rzekł lord Selwyn.
— Doceniam pański komplement — rzekł
Lin Kuan Teng uśmiechając się — jednak mój
kucharz, który pracuje u mnie już od wielu lat,
może nauczyć wszystkiego, co potrafi.
— Jest pan dla mnie niezwykle uprzejmy —
oświadczył lord Selwyn. — Już i tak tyle panu
zawdzięczam.
Nie zadeklarował się wyraźnie, czy zamierza
pozostać w Pinangu czy też nie, gdyż nie
podjął jeszcze ostatecznej decyzji.
— Jeśli mamy iść na obiad — powiedziała
Anona — to chciałabym najpierw umyć ręce
i zdjąć kapelusz.
— Oczywiście — rzekł lord Selwyn. — Myś­
lę, że pani wie, gdzie na górze znajdują się
sypialnie.
— Sypialnie są z pewnością równie piękne
jak pokoje na dole — rzekła, uśmiechając się
do niego.
Patrzył w ślad za nią, jak mija hol i zaczyna
wspinać się po rzeźbionych schodach. Z trudem
— 138 —
— Co się stało? — zapytał lord Selwyn.
— Chodź! — powtórzył mężczyzna.
Teraz Anona w jego własnym języku za­
gadnęła go, o co właściwie chodzi. Mężczyzna
zdziwił się bardzo,
słysząc malajski. Opo­
wiedział długo i nieskładnie o jakimś wy­
padku.
— Co on mówi? — zapytał lord Selwyn.
— Wydarzył się jakiś
wypadek — wyjaś­
niła. —
Nie zrozumiałam, czy ofiarą padł
Na stole stał sok dla Anony, a lekkie białe
człowiek, czy zwierzę.
wino dla lorda Selwyna. Było tam również
wiele smacznych dań, lecz ani lord Selwyn, ani
Anona nie byli w stanie ich docenić, tak bardzo
byli sobą zajęci. Gdy ich oczy spotykały się,
rozmowa rwała się i nie pamiętali, o czym
wcześniej mówili.
Skończywszy posiłek, przeszli do bawialni,
w której znajdowała się starożytna kolekcja
— Proszę mu powiedzieć, żeby mnie za­
prowadził.
Anona przetłumaczyła Malajowi słowa lorda
Selwyna. Mężczyzna wydał okrzyk radości
i pobiegł w stronę holu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \