[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajomość powinna ograniczyć się do kontaktów służbowych.
Czy naprawdę trzeba mu to wbijać do głowy młotkiem?
I
Sabrina siedziała z Charliem na ławce przy promenadzie,
pod starą wierzbą, i miała przed oczami rozległy błękit jeziora
Ontario. Nie chciała psuć kolacji, musiała jednak poruszyć ten
temat. Charlie powinien wiedzieć. Zresztą pół dnia chodziła
jak struta, więc chciała się przed kimś wygadać.
- Wiesz, Charlie, mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Spojrzał na nią uważnie i oczy mu zabłysły.
- Czy życzyć ci szczęścia?
Gdy po chwili zrozumiała, co miał na myśli, spąsowiała.
Charlie nadal wpatrywał się w nią badawczo.
- Pan Worth zawiesza paradÄ™ - powiedziaÅ‚a szybko. - Te­
goroczna jest ostatnia.
Twarz mu posmutniała, Sabrina wyczuła jednak, że jego
rozczarowanie nie ma nic wspólnego z paradą.
- Szkoda. Naprawdę przykro mi to słyszeć. - Pokręcił
siwą głową, choć w jego słowach nie było wielkiego żalu.
- Ludziom będzie jej brakować.
- Szkoda? To fatalna pomyłka! Jak on mógł mi to zrobić?
- ZauważyÅ‚a pytajÄ…ce spojrzenie Charliego i wyjaÅ›niÅ‚a: - Po­
djÄ…Å‚ decyzjÄ™ sam, nie pytajÄ…c mnie o zdanie.
- Jeśli ci nie powiedział, to skąd wiesz?
- Niechcący podsłuchałam rozmowę Waltera Stevensona
z Jonathanem. A potem spytałam Anyę i nie zaprzeczyła.
- Rozumiem. - Charlie w zamyÅ›leniu podrapaÅ‚ siÄ™ po pod­
bródku. - Ale przecież zajmujesz się nie tylko paradą...
- Nie o pracę się martwię. Jeśli Michael zawiesi paradę,
Toronto będzie musiało obyć się bez niej pierwszy raz od
siedemdziesiÄ™ciu lat. PomyÅ›l o dzieciach, Charlie! I o wspo­
mnieniach, jakie zachowali ich rodzice i dziadkowie. Miesz­
kańcy Toronto nie mają zbyt wielu okazji do tego, by poczuć
się wspólnotą.
- Tak, Sabrino, wiem... - Cierpliwie skinął głową.
- A co siÄ™ stanie z wolontariuszami, takimi ludzmi jak ty?
- Wiem, Sabrino...
- Pomyśl o starym George' u. Uczestniczy w tej paradzie,
odkąd był skautem.
. - Wiem, Sabrino...
- Przez ostatnie pięć lat ustawia maszerujące grapy
i wspaniale sobie z tym radzi. To jest część jego życia.
- Sabrino - przerwał jej w końcu Charlie. - Dlaczego nie
przedstawisz swego stanowiska Michaelowi Worthowi?
- WÅ‚aÅ›nie mam taki zamiar. DziÅ› wieczorem wraca z Lon­
dynu.
- Tylko nie daj się ponieść emocjom i nie powiedz czegoś,
czego bÄ™dziesz potem żaÅ‚ować. Może lepiej poczekaj do po­
niedziałku rano.
- Mam się zadręczać przez cały weekend? O, nie!
- Czy to jedyny powód, dla którego chcesz spotkać się
z nim dziÅ› wieczorem?
W ucieczce przed przenikliwym spojrzeniem Charliego
zwróciła wzrok na statek sunący po jeziorze.
- A jaki mógłby być inny powód?
Odczekała, aż. limuzyna minie bramę i wjedzie na teren
posiadÅ‚oÅ›ci Worthów, potem szybko zapÅ‚aciÅ‚a kierowcy i wy­
siadÅ‚a z taksówki. SzÅ‚a po podjezdzie, gdy z samochodu wy­
łonił się Michaeł. Na jego widok ścisnęło jej się serce. Kogo
chciała oszukać? Co ją obchodzi w tej chwili parada? Ważne
jest tylko to, że Michael przyjechał.
Cicho zawołała go po imieniu. Jej głos okazał się jednak
zdradliwy; zabrzmiała w nim nuta tęsknoty.
Michael odwrócił się, zaskoczony, zaraz jednak radoś-
nie się uśmiechnął. Zbliżał się do niej długimi, energicznymi
krokami.
Sabrina poczuła miły dreszczyk na myśl, że jej widok
sprawił mu przyjemność.
Nagłe za jej plecami zapiszczały opony, twarz Michaela
omiotły reflektory. Kątem oka ujrzała samochód, wjeżdżający
z dużą szybkością na podjazd. Minął ją dosłownie o włos.
Instynktownie rzuciła się w bok, osłaniając rękami głowę.
Wylądowała w krzakach.
Michael wykrzyknął jej imię. Leżała oszołomiona, czując
tylko boleśnie drapiące gałęzie. Zwiatła śmignęły obok niej,
samochód zarzuciło na prawą stronę podjazdu.
Dotkliwie pokłuta, spróbowała wydostać się spomiędzy
gałęzi. Trzasnęły drzwiczki samochodu. Usłyszała piskliwy,
przestraszony głos Colina:
- Sabrino, gdzie jesteÅ›?
Michael dopadł do niej pierwszy. Właśnie z trudem usiadła.
- Kochanie, nic ci się nie stało? - Natychmiast ukląkł przy
niej.
Sabrina pomyślała, że chyba coś jej się roi. Czyżby Michael
powiedział do niej:  kochanie"?
Wziął ją na ręce i wyniósł z zarośli, po czym delikatnie
ułożył na wąskim pasie trawy ciągnącym się wzdłuż podjazdu
i oparÅ‚ sobie o kolana. Gdy odgarniaÅ‚ jej wÅ‚osy z czoÅ‚a, wy­
czuła, że cały drży.
- Nic mi nie jest. Naprawdę nic mi nie jest. - Mogłaby tak
leżeć przy nim cały wieczór, gdyby nie Colin, który pochylił
się nad nią. Miał twarz białą jak ściana.
- Sabrino, przysięgam, że cię nie widziałem - powiedział
płaczliwie. Poczuła zapach alkoholu. r
- W porządku, Colin. - Usiadła i byłaby również wstała,
żeby pokazać, że nic się nie stało, ale Michael jej nie pozwolił.
Trzymał ją mocno, a drugim ramieniem delikatnie przesuwał
po jej ciele, jakby sprawdzał, czy nie jest ranna.
- Nie potrącił cię, prawda?
- Nie. Tylko się przestraszyłam i trochę pokaleczyłam
w tych krzakach. JeÅ›li pozwolisz mi wstać, to sam siÄ™ prze­
konasz.
Colin wydał westchnienie ulgi i chciał jej pomóc, ale to
Michael podniósł ją z ziemi, przez cały czas podtrzymując.
Kręciło się jej w głowie, więc musiała uchwycić się jego
ramienia. Dopiero wtedy zauważyła przerażonego kierowcę
stojącego pośrodku podjazdu.
Odeszła parę kroków od Michaela i zaczęła niezgrabnie
otrzepywać się z kurzu, gałązek i liści.
- Widzicie, że nic mi nie jest. - Uśmiechnęła się do nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \