[ Pobierz całość w formacie PDF ]
księcia nadjechał, a zobaczył was...
Tego mi właśnie potrzeba rzekł Zaręba obojętnie. Mam tam dużo przyjaciół, których
bym rad widział.
Sędziwój był nastraszony tym zuchwalstwem.
Natkniesz się na kogo, co cię może wydać i kazać ująć! zawołał. Idz stąd na skręce-
nie karku, ja cię tu widzieć nie chcę: Idz!
Bądzcie o siebie spokojni odezwał się Zaręba. Nie możecie przecież przy takim zjez-
dzie wiedzieć o każdym, co się tu pląta. Ja się nie boję i zostanę. Nie taję się z tym, że będę
przeciwko księciu podburzał, ale to moja sprawa, wy za to nie odpowiadacie.
Zmiało mu popatrzał w oczy.
Prędzej, pózniej i wy się do nas przyłączycie dokończył. Krzywdy wyrządzonej za-
pomnieć trudno, a ja wam ręczę, że książę Henryk ją wynagrodzi.
Jak się stało, że Zaręba w izdebce ciasnej na zmaku pozostał na noc i w czasie zjazdu
przebywał w Kaliszu, o czym kasztelan wiedział, wytłumaczyć trudno. Gdy wieczorem po
uroczystości wyprawiono ucztę na zamku, a na ludzi mniej zwracano uwagi, bo wielu niezna-
nych z biskupami napłynęło, Zaręba w ciemnych przejściach czatował na podpitych dworzan
Przemysława, między którymi miał przyjaznych wielu. Do ich liczby należał młody Ząb, syn
łowczego gnieznieńskiego, dawny druh Nałęcza i Michny, który zobaczywszy tu Zarębę,
przeląkł się wielce.
Jakżeś ty się tu śmiał wcisnąć?! zawołał. Pozna cię kto i wskaże, to zginiesz.
Nie boję się rzekł Michno, odwodząc go na stronę. Widzisz, że śmiało chodzę, niech
cię to nauczy, że ja tu swoich mieć muszę i siebie jestem pewny. Wasz książę otoczony jest
takimi jak ja, co mu życzą właśnie jako ja i Nałęcz.
Ząb, nie dając się uspokoić, drżał i wyrywał się, a Zaręba śmiał się.
Tchórz jesteś mówił połowa ludzi teraz napitych, druga zajęta tym, żeby się upiła,
nikt na mnie zważać nie ma czasu. Ja ciebie nawracać nie myślę, ale chciałbym się czegoś
dowiedzieć.
I trzymając Zęba za pas badał go nieustraszony Michno.
Mów mi, co Przemko robił po śmierci księżnej, gdy rozkaz jego spełniono? Patrzaliście
nań?
Rozkazu nie dawał odparł Ząb. Nieprawda! Rozpaczał, gdy się to stało. Mina przed
pomstą jego natychmiast uchodzić musiała, o mało ją nie zabił.
Zaręba śmiał się szydersko.
98
A! Tak, tak! dodał. Powiesz mi, że i pogrzeb kazał sprawić okazały i sam na nim był!
To ja wiem przecie, bo choć wy mnie nie widzieliście, patrzałem sam na to. Krok w krok za
nim chodzę.
Aż póki ułapiwszy cię, stracić nie dadzą dokończył Ząb.
Kto kogo da stracić, to jeszcze nie wiadomo odezwał się Michno obojętnie. Ja cię
pytam o co innego. Jak do zabójstwa przyszło? Kto mu radził? Kto pomagał?
Nie wiem nic!
Tchórz jesteś albo zły człek począł gwałtownie Zaręba, nie puszczając go, choć się wy-
rywał. Po zabójstwie kto przy nim był?
Widziałem tylko księdza Teodoryka.
Wiernego służkę i pochlebcę dorzucił Zaręba. Ten też pewnie zawczasu wiedział o
wszystkim!
Ząb, na którego mimo zimna poty biły ze strachu, wyrwał się wreszcie z rąk przyjaciela.
Drudzy też, których po kątach łapał, nie mieli wielkiej ochoty z nim rozmawiać. Błądził tak
przez wieczór cały, a w ostatku, kilku podpitych ściągnąwszy, wyszedł z nimi do miasta. Z
tymi starał się bliższe zawiązać stosunki, co mu się w części udało, ale nazajutrz z ust do ust
chodziła po cichu wieść o zuchwałym chłopie, którego kilku widziało.
Z rana ksiądz Teodoryk wszedł do księcia dając mu znak, że chce z nim mówić na osobno-
ści. Od śmierci żony książę obawiał się o siebie i miał na ostrożności. Lektor też lękał się
zemsty, o której głuche chodziły wieści, że ją gotowali jacyś Lukierdy powinowaci czy przy-
jaciele. Z pewnymi zastrzeżeniami ksiądz Teodoryk uwiadomił Przemysława, iż wypadkiem
wpadł na poszlak o przechowywaniu się Zaręby na zamku i o porozumieniu jego z kasztela-
nem Sędziwojem.
Przemysław zrazu zaprzeczał temu, wierzyć nie chciał, potem namyśliwszy się, dowódcy
straży, którą z sobą przywiódł z Poznania, kazał strzec wrót i nie oddalać się od zamku. Sę-
dziwój, którego to uderzyło, bo stało się nagle i z wyłączeniem załogi, pobiegł niespokojny
do księcia, którego znalazł nachmurzonym i gniewnym. Zwrócił się do kasztelana żywo
Przemysław, zaledwie zobaczywszy go u progu.
Wiem o tym rzekł do niego że ten niepoczciwiec, który dawno na śmierć zasłużył,
Michno Zaręba był wczoraj na zamku. Okazywał się jawnie, urągając mojemu gniewowi, a
wy nie wiedzieliścież o tym?
Nie wiem odparł kasztelan bledniejąc. Na zamku wczoraj były tłumy, nie mogłem
widzieć wszystkich. Wcisnął się może zuchwalec.
Szukać go każcie, chwytać dodał książę. Głową mi swą odpowiadacie za bezpieczeń-
stwo! Zaręba nie był tu pewnie bez złej myśli. To druh wasz dawny!
Kasztelan żachnął się.
Nieprzyjaciel pana mojego zawołał przyjacielem moim być nie może! Wasza Miłość
krzywdę mi czynicie! Posądzacie mnie.
Przemysław nie mógł się pohamować w gniewie.
Kasztelanie rzekł nie posądzam was, ale wiem, że żal macie do mnie. Niewiele pole-
gam na was!
Nie miałem nigdy ani wiary, ani łaski u Miłości Waszej! wybuchnął Sędziwój. Ja też
to wiem z dawna. Za me usługi wierne coś mi więcej należało niż zamek kaliski!
Jeśli on wam niemiły zawołał książę mówcie! Dam go innemu. Możecie gdzie in-
dziej szukać szczęścia! Dziś nie pora o tym dołożył dopóki kasztelanem jesteście. Idzcie i
każcie tropić tego łotra!
Sędziwój chciał coś mówić jeszcze, ale książę na drzwi palcem mu wskazał. Kasztelan
musiał to znieść, że jak by mu nie ufano, ludzie przyboczni księcia strzęśli w oczach jego
zamek cały, wszystkie komórki i wyżki. Trwało to godzin kilka, w ciągu których wrót strze-
żono.
99
[ Pobierz całość w formacie PDF ]