[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-- Nie żenujcie się, moje dzieci. Przed pięciu laty widywałem, jak panna Myszka skakała ci
na szyję i wołała cukierków.
Panna Myszka, zaskoczona znienacka, zarumieniła się aż po włosy. Oblały się żywą krwią
jej policzki, uszy, szyja cała, odkryta w balowej sukience. Oczęta zaświeciły podwójnym
blaskiem, a takie rozradowanie biło z oblicza, że zdawało się, iż zapomniawszy o minionych
latach poskoczy, jak dawniej, z dziecinną swawolą w ramiona przyjaciela.
-- To pan! to pan! -- zawołała i powstrzymując się przez wzgląd na długą suknię, wyciągnęła
do niego tylko ruchem serdecznym obie ręce pokryte aż za łokcie rękawiczkami, ozdobione
złotym wężykiem.
-- Jaki pan dobry, że przyszedł! -- zawołała szczerze.
-- Otóż masz! A jam, co go przyprowadził, niedobry! -- wtrącił inżynier.
-- Nie zapomniała mnie pani? -- spytał Stanisław ściskając podane rączki i przyglądając się
powabnemu stworzeniu z uśmiechem.
To przyjęcie, tak szczerze serdeczne i swobodne, było mu niewymownie przyjemnym.
-- Ej, nie! -- odparła Myszka otwarcie, patrząc mu w oczy śmiało i głęboko swymi
migającemi oczkami. -- Tak pana pamiętam, jak nikogo.
-- Panna Myszka się oświadcza! -- wybuchnął śmiechem inżynier. -- Wynoszę się, by wam
nie przeszkadzać.
Dziewczynka opamiętała się i skoczyła jak spłoszona sarna do drzwi, w głąb mieszkania.
-- Ostro idzie! a i ty, wbrew zaklęciom, bierzesz się nie żartem do przewracania oczu! Ho,
ho, wyglądasz mi na wilka w skórze jagnięcia! -- śmiał się inżynier.
-- Czyś się jeszcze nie wytrzezwił? Byłby jednak wielki czas dać za wygraną niesmacznym
konceptom.
-- Czemu to, duszko, takim obywatelsko-nestorowym tonem nie rozmawiasz z tą rusałką?
Mądryś! Zobaczymy, kto gorzej wyjdzie stąd pijany!
-- Czy nie wejdziemy do salonu?
-- I owszem, Jesteśmy!
Dziesiątek par wirowało w walcu, gdy wkroczyli do tego przybytku i ostrożnie lawirując
dotarli do pani domu, która dobrotliwie pogroziła palcem przyszłemu zięciowi, a na widok
obywatela powitała go bezmiernym zdziwieniem.
-- Ależ to niespodzianka! -- zawołała uprzejmie. -- Tyle lat nie widziałam pana!
Usiadł na opróżnionym krzesełku pod ścianą i po chwili zatonął cały w długiej opowieści.
Starsze panie otoczyły go wieńcem i słuchały z zajęciem historii choroby żony, kłopotów,
ciągle zmienianych kuracji, groznych symptomatów zakończonych wreszcie katastrofą.
Każda dorzucała pytanie, cytowała podobne wypadki, ganiła lekarstwa, narzekała na
doktorów, dawała spóznione rady; ubolewały wszystkie chórem. Skazane na całonocną
drzemiącą bezczynność i nudy, rozbudziły się i ożywiły, uszczęśliwione z powolnego
słuchacza. On się nie wyrywał do młodzieży i tańca. Oczy jego, o spojrzeniu spokojnym i
smutnym, prześlizgiwały się obojętnie po rozbawionej rzeszy, wesołe tony muzyki nie
rozchmurzały poważnego czoła.
Znać było, że pomimo lat młodych człowieka tego życie przybiło do ziemi, że domowe, może
za wcześnie zwalone na barki obowiązki i nieszczęścia starły wszelką swobodę i żywość, a
samotność obecna odstręczyła od ludzi.
Trochę pochylony, obracając w ręku kapelusz opowiadał kobietom o biedach rozmaitych i
sierotach swoich w domu, z którego śmierć, daremnie zwalczana, zabrała matkę i gospodynią.
Nie zauważył, że między jego krzesłem a ścianą przesunęła się drobna osóbka, oparła się o
poręcz siedzenia matki i słuchała, przez nikogo nie spostrzeżona, z minką bardzo zamyśloną i
przejętą. Dopiero gdy skończył i słuchając ogólnej kondolencji, podniósł machinalnie oczy,
spostrzegł utkwione w siebie te niewielkie, ale świetnie szlifowane brylanciki i usłyszał
dyskretny szept:
-- Czemu pan nie tańczy? Uśmiechnął się mimo woli.
-- Za starym już na to. Zapomniałem.
-- Ej, to szkoda. Dawniej pan mnie uczył polki. Czemuż pan postarzał, a ja nie?
-- Mógłbym być prawie pani ojcem.
-- Ach, fe! Niech Bóg broni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]