[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cierzyństwa.
Sophie odwróciła głowę, by ukryć wzruszenie.
- Jakiego męża chciałbyś jej znalezć?
- Mężczyznę, który pokochałby ją ze wzajemnością. Powinien ją szanować i z całą
pewnością nie powinien próbować jej zmienić.
- Myślisz, że taki mężczyzna w ogóle istnieje?
- Głęboko w to wierzę. - Robert podniósł dłoń Sophie do ust. - Dziękuję, że jesteś
dla niej prawdziwą przyjaciółką. To bardzo wiele znaczy... dla nas obojga.
Odwrócił dłoń i złożył w jej wnętrzu długi, delikatny pocałunek.
R
L
T
Sophie westchnęła. Pieszczota była nieoczekiwana i niepokojąco intymna. Sophie
zalała fala gorąca, gdy zobaczyła, w jaki sposób Robert na nią patrzy.
- Panno Vallois? - zawołał głos od domu. - Gdzie jesteś, moje dziecko? Panno
Vallois?!
- Lady Chiswick! - szepnęła.
- Wie, że tu jesteś? - zapytał Robert.
- Obawiam się, że tak.
Robert przeklął, aż Sophie się zarumieniła.
- Lepiej będzie, jeśli nie zastanie nas tu samych - wyjaśnił. - W ten sposób przy-
najmniej jedno z nas nie będzie intruzem w dobrym towarzystwie. Musisz iść do środka.
Niestety, ledwie zdążyli wstać, gdy Lawinia, lady Chiswick oraz Oberon pojawili
się w drzwiach.
- Panno Vallois! - zawołała zbulwersowana lady Chiswick. - Sama w ogrodzie z
mężczyzną? Co to ma znaczyć?
- No proszę, czyż to nie jest mój stary przyjaciel - mruknął Oberon. - Cieszy się
schadzką w świetle księżyca. Jakież to wzruszające!
- To nie była schadzka! - zaoponowała Sophie, wdzięczna, że mrok nocy ukrył ru-
mieńce. - Pan Silverton i ja spotkaliśmy się tu przy...
- Pan Silverton? - zapytała z naciskiem Lady Chiswick. - Robert Silverton?
- Tak - odparł Robert, pochmurniejąc. - Czy coś jest nie w porządku?
- W istocie! - rzekła lady Chiswick surowo. - Jak pan śmie pokazywać się w moim
domu? Z całą pewnością nie był pan zaproszony.
- Wręcz przeciwnie - powiedział Oberon. - Zaprosił go pani mąż. Sam przekazałem
zaproszenie.
Twarz lady Chiswick spurpurowiała.
- Mój mąż nie przekazuje zaproszeń na moje wieczorki, panie Oberon. A nawet
gdyby uczynił coś równie niemądrego, pan Silverton powinien mieć dość taktu, by od-
mówić - odrzekła. - Zachował się doprawdy nikczemnie wobec mojej córki chrzestnej -
dodała grobowym tonem.
R
L
T
- Córki chrzestnej? - powtórzyła mimowolnie Lawinia. - Dobry Boże, lady Mary
Kelsey jest pani córką chrzestną?
- Tak, i została obrzydliwie potraktowana przez tego niegodziwca! Proszę opuścić
mój dom. Natychmiast!
- Nie jest pani zbyt surowa, lady Chiswick? - zapytała Lawinia, zamykając po-
spiesznie ogrodowe drzwi.
- Proszę mnie nie przekonywać, lady Longworth. Gdyby ktoś z pani rodziny został
podobnie potraktowany, czułaby pani to samo. Moja biedna Mary nie zrobiła nic, by za-
służyć sobie na takie traktowanie. Niech pan natychmiast opuści mój dom!
- Le bon Dieu, jak pani może być tak okrutna? - zapytała Sophie, wstrząśnięta. -
Pan Silverton jest dżentelmenem...
- Jest kanalią, panno Vallois, niech pani nie traci czasu na obronę!
- Panna Vallois mnie nie broni - rzekł cicho Robert. - Przemawia z dobroci serca.
Spojrzał na Oberona.
- Nie jest kanalią - powiedziała Sophie. - Nie zerwałby zaręczyn z lady Mary bez
poważnego powodu.
- Poważnego powodu? - Lady Chiswick była bliska apopleksji. - Nie podał żadne-
go powodu! Jest samolubny i nieszczery!
- Nic z tych rzeczy - wybuchła Sophie. - Jest wytwornym, szczerym i...
- Panno Beaudoin? - dał się słyszeć nowy głos. - Co pani tutaj robi?
Sophie zamknęła na chwilę oczy. Wiedziała, kto przemówił. Wszędzie rozpozna-
łaby ten władczy głos.
- Co to ma znaczyć, Eudoro? - dopytywała się pani Constance Grant-Ogilvy. - Co
tu robi panna Beaudoin, do tego w takim ubraniu?
Ton wypowiedzi zawstydziłby profesora Oksfordu. Po raz pierwszy tego wieczoru
lady Chiswick wydała się całkiem zmieszana.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Constance. To jest panna Sophie Vallois.
Wraz z bratem są gośćmi lorda i lady Longworth.
R
L
T
- Sophie Vallois? O czym ty mówisz, ta dziewczyna nazywa się Chantal Beaudoin
i jest francuską krawcową - poinformowała ją pani Grant-Ogilvy. - Trudniła się na-
uczaniem moich córek francuskiego.
- Proszę, proszę, podwójna tożsamość! - mruknął Oberon. - Może pozwolimy
młodej damie wypowiedzieć się na ten temat.
- Dobrze zatem, panno Vallois - zgodziła się lady Chiswick. - Co ma pani do po-
wiedzenia?
Sophie przycisnęła dłoń do brzucha, czując, że traci siły.
- Muszę... - zaczęła.
- Nie ma konieczności, byś odpowiadała na te zarzuty - wzięła ją w obronę Lawi-
nia. - To niczyja sprawa.
- Nie, nic nie szkodzi, Lawinio - odparła Sophie, czując, że winna jest szczerość. -
Pani Grant-Ogilvy się nie myli. Nazywam się Sophie Vallois, ale gdy mnie zatrudniała,
używałam imienia Chantal Beaudoin.
- Zatem naprawdę pracowała pani dla mojej szwagierki - syknęła lady Chiswick. - I
przyznaje się pani do zmiany nazwiska. Dlaczego?
- To raczej bez znaczenia. - Robert postąpił krok naprzód. - Dość, że panna Vallois
wyznała prawdę.
- Wręcz przeciwnie, sądzę, że to ma zasadnicze znaczenie - rzekł Oberon nie-
zmiernie grzecznym tonem.
- Nie mieszaj się, Oberon - uciął Robert. - Już i tak dość powiedziałeś. Panno Val-
lois, proszę pozwolić odwiezć się do domu.
- Nie, zanim otrzymam odpowiedz na moje pytanie! - wrzasnęła lady Chiswick.
- Za pani pozwoleniem, lady Longworth? - zlekceważył ją Robert.
- Dziękuję, panie Silverton. Myślę, że nadszedł czas, byśmy wszyscy opuścili to
domostwo. - Spojrzenie Lawinii pozbawione było zwykłego dla niej ciepła. - Zapa-
nowała tu niezwykle uciążliwa atmosfera, a towarzystwo wydało mi się wręcz... męczą-
ce.
- Co takiego? - wykrztusiła z trudem lady Chiswick.
Robert podszedł do Sophie i zaoferował jej ramię.
R
L
T
- Panno Vallois? - rzekł ciepłym głosem.
Sophie w milczeniu przyjęła wsparcie Roberta. Z Lawinią przy drugim boku prze-
szła przez taras i wkroczyła do domu.
- Doskonale ci idzie - szepnął jej do ucha Robert, gdy przedzierali się przez kłę-
biący się tłum gości. - Nie spuszczaj wzroku. Nie daj im satysfakcji.
Sophie skinęła. Na szczęście, im dalej posuwali się w głąb domu, tym mniej głów
odwracało się w ich stronę. Przed domem oczekiwał ich Nicholas z powozem. Gdy od-
jeżdżali, odwróciła głowę i ujrzała Roberta stojącego samotnie na ulicy. Poczuła ból w
sercu, gdy zobaczyła wyraz jego twarzy. Jej zamek z piasku rozsypał się.
Antoine i Lawinia siedzieli jeszcze w pokoju śniadaniowym, kiedy Sophie zeszła
po bezsennej nocy na dół. Ledwie tknęła śniadanie, które posłała jej Lawinia. Cały czas
kręciło się jej w głowie. Tak wiele się wydarzyło. Szokujące wyznanie Oberona i równie
niepokojące oświadczyny, spotkanie z Robertem oraz koszmarne pojawienie się pani
Grant-Ogilvy.
Oraz pocałunek, który Robert złożył w jej dłoni... Nie mogła zapomnieć oparcia, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \