[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Baoyan osłupiała. Złapała Qianzhi i odciągnęła go z całej siły.
- Jak możesz?! - wychrypiała. - Jak możesz...!
Azy płynęły jej po policzkach. Wciągnęła powietrze, odepchnęła
go i zajęła się panią Luo. Pomogła jej usiąść, objęła ją.
- On chyba oszalał. Coraz bardziej traci panowanie nad sobą.
Znasz go, nie warto z nim dyskutować! Trzeci miesiąc! - Roztrzęsiona
kobieta, wyrzucała z siebie chaotyczne zdania. - Trzeba się
przygotować, uszyjemy mu ubranka, ach, Baobao będzie teraz
starszym braciszkiem, nie będzie już tyle płakał, trzeba słuchać mamy
i taty, wiesz?
Kiedy Baoyan od nich wychodziła, był już wieczór, padał drobny
deszcz, lecz ciemność jeszcze całkiem nie zapadła. Brudnożółte mury
odcinały się na tle szarego nieba, drogi przypominały czarne lustra.
Nie zapalono jeszcze latarni - dostrzegła w oddali tylko jedno światło,
które zamigotało i zgasło.
Czuła się niezręcznie, opowiadając mi o tym wszystkim - obie nie
byłyśmy jeszcze mężatkami. Powiedziała tylko:
- Bardzo dawno u nich nie byłam. Mam nadzieję, że są
szczęśliwsi. Podobno jego żona niezle się zaokrągliła.
- A on?
- Schudł jeszcze bardziej. Jest cienki jak kij bambusowy, o taki. -
Zbliżyła do siebie dłonie.
- Ojej!
- Choruje na gruzlicę. Wygląda, jakby miał niedługo umrzeć. -
Uśmiechnęła się smutno, jakby wybaczająco. - W porze posiłku
zawsze kładzie moje pałeczki na stół, tak jakbym tam była, przyrządza
moje ulubione potrawy. Ailing, zastanów się, proszę, co byś zrobiła na
moim miejscu?
- I tak mnie nie posłuchasz. Ale poradzę ci: Rozejrzyj się wokół
siebie, istnieją też inni mężczyzni. Może znajdziesz kogoś, kto
przypadnie ci do serca?
- Ach, Ailing - westchnęła z uśmiechem. - Teraz, w Szanghaju...
Jestem tu zbyt znana. Nie, w Szanghaju nikogo nie znajdę!
- To może wyjedz stąd? Podejrzewam, że w głębi kraju też
mieszkają mężczyzni podobni do pana Luo.
Uśmiechnęła się znowu, lecz jej spojrzenie sposępniało.
- Dlaczego się nie rozwiódł? - spytałam.
Spuściła głowę, podwinęła rękaw sukni i zaczęła oglądać
podszewkę z niebieskiego jedwabiu.
- Mają troje dzieci. Cóż one są winne? Miałabym się stać
przyczyną ich tragedii?
Cienie drobnych gałązek i kwiatów orchidei tańczyły na jej
jasnoszarym ubraniu. %7łałowałam tego pięknego, przemijającego dnia.
- Widzisz, Baoyan, sama byłam dzieckiem rozwiedzionych
rodziców. I wcale nie czułam się z tego powodu nieszczęśliwsza od
innych. Nawet jeśli z całych sił będziesz się starać o szczęście dzieci,
to gdy dorosną, zawsze znajdą mnóstwo powodów do smutku. Tak
czy owak - teraz ty cierpisz, on cierpi...
Zamyśliła się na długo.
- Jest jeszcze jedna rzecz. Nawet gdyby się rozwiódł - jest
przecież człowiekiem szalonym! Jak mogłabym poślubić kogoś
takiego?
Ja także doszłam do wniosku, że nie ma dobrego wyjścia z tej
rozpaczliwej sytuacji.
Epilog
Poszłam zrobić sobie trwałą u Shandonga - zakład poleciła mi
kuzynka, mówiąc, że jest tam taniej niż w Salonie Fryzur i że są
bardzo staranni. Mieścił się w starym domostwie w stylu chińskim,
nad drzwiami nie wisiał żaden szyld, zapewne fryzjer pracował na
czarno. Przez bramę wchodziło się na maleńkie podwórko, na którym
bawiło się kilku ośmio - , może dziewięcioletnich chłopców, lecz
zawsze zachowywali się bardzo cicho i szybko gdzieś znikali.
Główne pomieszczenie było pozbawione mebli, w pobliżu
wejścia stała niewielka kuchnia węglowa. Warsztat pracy pana
Shandonga mieścił się w bocznej izbie: stał tu jedynie fryzjerski fotel,
a pod ścianami piętrzyły się różne rupiecie. Nie było nawet krzesła -
w zakładzie mógł przebywać tylko jeden klient. Pan Shandong był
postawnym mężczyzną około pięćdziesiątki, o ciemnej karnacji i
pociągłej twarzy - w przeszłości musiał być bardzo przystojny. Jego
żona, co najmniej dwadzieścia lat od niego młodsza, również miała
wiele wdzięku. Przypominała nieco ptaka: czarne paciorkowate oczy,
nieduży spiczasty nos, przywodzący na myśl ptasi dzióbek,
zaokrąglona pierś. Nie malowała się i ubierała na czarno; czarny
ptaszek o białych policzkach i gładkiej, lśniącej główce - nie miała
nawet trwałej, choć przecież była żoną fachowca. Krzątała się w
głównej izbie, zaglądając od czasu do czasu do tej bocznej, by
[ Pobierz całość w formacie PDF ]