[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pod ścianą długi stół uginał się pod galaretowatymi zimnymi mięsami i
rozmiękłymi ciastkami z kremem. Roberta powiedziała, że jadła obiad z
Bobbiem, zanim przyszli na bal, i nie jest głodna, ale oboje wzięliśmy po
kilka kawałków łososia. Usiedliśmy przy jednym z dwudziestu kilku małych
stolików, skupionych na środku jadalni.
Dwa metry od nas siedziało trzech znajomych dżokejów, którzy opierali
łokcie na stole pełnym pustych talerzy i filiżanek do kawy.
- Kelly! - wykrzyknął jeden z nich z wyraznym akcentem z Północy. -
Wielki Boże, Kelly! Chodz do nas, ty stary koniu. Razem ze swoim cudem!
Podbródek cudu zaczął znajomy ruch do góry.
- Skoncentruj się na charakterze, nie akcencie pouczyłem.
Spojrzała na mnie ostro, ale kiedy wstałem i wziąłem jej talerzyk,
poszła ze mną.
Zrobili nam miejsce i zaczęli podziwiać wygląd Roberty. %7ładen z nich
nie wspomniał o dyskwalifikacji. Wyjaśnili, że ich dziewczyny pudrują noski,
a kiedy nieskazitelne noski pojawiły się ponownie, z uśmiechem pożegnali się
z nami i wrócili do sali balowej.
- Oni byli mili. - Wydawała się zdziwiona.
- Oni będą zawsze tacy mili.
Machała widelcem, nie patrząc na mnie. - Kiedyś powiedziałeś, że mój
umysł jest w okowach. Czy miałeś na myśli, że jestem skłonna oceniać ludzi
na podstawie ich sposobu mówienia... i to jest złe?
- Tak. Eton też wychował swoich łobuzów - odparłem.
- Kaktus wrócił. Umiesz tylko kłuć...
- Grzech pierworodny istnieje w nas - objaśniłem delikatnie. - Tak
samo jak pierworodna cnota. Rozwijają się niezależnie, bez względu na
pochodzenie.
- Gdzie chodziłeś do szkoły?
- W Walii.
- Nie masz walijskiego akcentu. Nie masz żadnego akcentu. To jest
naprawdę dziwne, biorąc pod uwagę, że jesteś jedynie... - Zamarł jej głos.
Wydawała się przerażona swoją niedyskrecją. - Jezu... przepraszam.
- To mnie nie dziwi - zauważyłem - jeśli pomyśli się o twoim ojcu. Tak
czy owak na swój sposób jestem tak samo fałszywy. Pozbyłem się walijskiego
akcentu całkowicie rozmyślnie. Gdy chodziłem jeszcze do szkoły, po kryjomu
naśladowałem spikerów BBC. Byłem ambitny, chciałem zostać urzędnikiem
państwowym, a wiedziałem, że daleko nie zajdę, jeśli będę mówił jak syn
walijskiego robotnika rolnego. Po pewnym czasie taki sposób mówienia stał
się dla mnie naturalny. Moi rodzice z tego powodu mną gardzą.
- Rodzice! - zawołała rozpaczliwie. - Dlaczego nigdy się od nich nie
oderwiemy? Kimkolwiek jesteśmy, to zawsze ich zasługa. Chcę być sobą. -
Była chyba zdumiona swoją reakcją. - Nigdy wcześniej tego nie czułam. Nie
rozumiem...
- A ja rozumiem. - Uśmiechnąłem się. - Tylko że to się większości
zdarza w wieku piętnastu-szesnastu lat. Bunt, tak to się nazywa.
- Kpisz sobie ze mnie. - Nie uniosła jednak podbródka.
- Nie.
Zjadła do końca łososia i dopiła kawę. Duża, głośna grupa osób wzięła
jedzenie z bufetu. Zestawili dwa stoliki obok nas, by móc razem usiąść. Byli
wstawieni, jowialni, rozluznieni i wylewni. Obserwowałem ich leniwie.
Znałem cztery osoby spośród nich: dwóch trenerów, jedną kobietę i jednego
właściciela.
Jeden z trenerów zauważył mnie i dosłownie wypuścił z ręki nóż.
- To Kelly Hughes - powiedział z niedowierzaniem.
Całe towarzystwo obróciło się i zaczęło się nam przyglądać.
Zdenerwowana Roberta głęboko wciągnęła powietrze. Ja natomiast
siedziałem nieporuszony.
- Co ty tutaj robisz?
- Piję kawę - odpowiedziałem uprzejmie. Jego oczy zwęziły się. Trevora
Norse a to nie rozbawiło. Westchnąłem w duchu. Nigdy nie jest dobrze zrażać
do siebie trenerów - oznacza to po prostu jedno mniej prawdopodobne zródło
dochodów - ale już jezdziłem kilka razy dla Trevora Norse a i wiedziałem, że
praktycznie w żadnym przypadku nie można mu dogodzić.
Potężny mężczyzna, o wzroście ponad 185 centymetrów, żył w
przeświadczeniu, że jego gabaryty mogą zastąpić zdolności. Miał znacznie
lepszy stosunek do właścicieli koni niż do samych koni: był niestrudzony i
kulturalny dla pierwszych, leniwy w stosunku do drugich.
- Słyszałam, że zapłaciłeś stajennym Dextera pensję, bo jesteś pewien,
że za dzień lub dwa dostaniesz swoją licencję z powrotem - wtrąciła się jego
głupiutka żona.
- Ze co? - rzucił Norse. - Gdzie słyszałaś tę bzdurę?
- Wszyscy o tym mówią, kochanie - zaprotestowała.
- Jacy wszyscy?
Zachichotała cicho. - Słyszałam to w szatni dla kobiet, jeśli musisz
wiedzieć. Ale to prawda, jestem pewna. Stajenni Dextera powiedzieli o tym
stajennym Daphne, Daphne powiedziała Miriam, a Miriam przekazała to
nam w szatni...
- To prawda? - dociekał Norse.
- Mniej więcej - przyznałem.
- Wielki Boże!
- Miriam mówiła, że Kelly Hughes utrzymuje, że on i Dexter zostali
wrobieni i że dojdzie, kto to zrobił. - Pani Norse zwróciła się do mnie i
zachichotała. - Mój drogi, to wszystko jest chyba śmieszne.
- Istotnie - rzuciłem oschle.
Wstałem, Roberta też.
- Robertę Cranfield chyba państwo znacie? - odezwałem się
ceremonialnie.
Wszyscy zaczęli do niej mówić, a ona rozdzielała promienne, sztuczne
uśmiechy. Wycofaliśmy się, by zatańczyć kolejny taniec.
Nie był to do końca dobry pomysł, bo zostaliśmy zatrzymani w połowie
drogi przez Daddy ego Leemana z Kuriera Codziennego . Przyszpilił mnie
głodnym wzrokiem i przekrzykując muzykę, zapytał, czy naprawdę uważam,
że zostałem wrobiony. Miał przenikliwy glos. Wszyscy wokół odwrócili się i
zaczęli się na mnie gapić. Niektórzy popatrzyli po sobie sceptycznym
wzrokiem.
- Ja naprawdę już dłużej tego nie zniosę - szepnęła mi do ucha
Roberta. - Ty jesteś w stanie? Nie zbierzesz się do domu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]