[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy on popełnił jakieś przestępstwo? - zainteresowała się chciwie Leokadia.
- Zabił ojca! - zgadła natychmiast Paulina z mieszaniną zachwytu i zgrozy. - Ale mnie
nie przeszkadza...
Wozniak z niezwykłą dokładnością zrozumiał nagle telefoniczne kłopoty Feliksa, który
za nic w świecie nie chciał przywozić tu swoich nadobnych gości. Zrozumiał także, że nie
zdołał się wyłgać.
Adam Barnicki przeczekiwał to wszystko z anielską cierpliwością za weneckim lu-
strem, a razem z nim przeczekiwało trzech funkcjonariuszy w osobach dwóch aspirantów i
jednego podkomisarza. Zważywszy pewną nietypowość konfrontacji, głos z zewnątrz mieli
włączony, więc nie nudzili się zbytnio, trudno im było tylko chwilami zachować kamienną
powagę. Po usunięciu reszty świadków zostali wypuszczeni z niewoli.
- I po co panu było to zamieszanie? - rzekł Adam do Wozniaka z lekkim wyrzutem. -
Nie prostsze byłoby zwyczajne badanie DNA? Zrobicie je zapewne i uzyskacie identyczny
rezultat.
Wozniak nie zaprzeczył.
- Wyznam panu prawdę. To jest tak dziwaczna sprawa, że już i ja sam zaczynam zdra-
dzać tajemnice osobom postronnym. Oczywiście, że zbadamy DNA, ale to trochę potrwa, a
byłem tak ciekaw, że nie miałem siły czekać. Teraz nareszcie będziemy mogli odbyć długą
130
pogawędkę, dla mnie bardzo cenną.
- Dla mnie chyba też.
Wozniaka nagle coś tknęło. Odwrócił się w stronę skłębionych świadków, którzy wcale
nie próbowali uciekać z komendy. Najwyrazniej uważali ją za miejsce miłego spotkania towa-
rzyskiego.
- Ewa, nie giń mi z oczu - poprosił. - Coś mi się widzi, że będziesz potrzebna lada chwi-
la, chociaż nie tak od razu. Możesz poczekać? Masz czas?
Ewa, nie patrząc na niego, kiwnęła głową.
- Tak się składa, że mam. Zresztą, chwilowo tu jestem zajęta.
Wyglądało na to, że nie może się rozstać z Joanną. Rościszewskiej obok nie było, ucze-
piła się Anny Bobrek, jakby nagle postanowiła zawrzeć z nią ścisłą przyjazń. Wozniak zdążył
to zauważyć zanim skrył się z Adamem w pokoju przesłuchań. Zdążył się nawet migawkowo
zaniepokoić, co też te dziewczyny knują...?
*
Wcale mnie nie ucieszyło to spotkanie Baśki z Anną, jak dla mnie nastąpiło za wcze-
śnie. Anna nie była wylewna, więcej o niej wiedziałam od Bartosza, niż miałam ochotę się
przyznać, teraz weryfikowałam te informacje. Połowa prawdy...? Upolował... nie, raczej wy-
łowił... nastolatkę, młoda była i głupia, bóstwo uratowało jej życie. I to życie spaskudził jej
potem radykalnie i chyba nieodwracalnie, taka piękna dziewczyna, szkoda. Palant głupi.
Za to miałam pod ręką Ewę Górską, która doskonale wiedziała, że od lat pozostaję w
przyjazni z jej stryjem i jeszcze mu niczym nie zaszkodziłam. No, poza dowalaniem roboty
od czasu do czasu...
Musiałam teraz skorzystać z okazji.
- Ewa, czy ty możesz wyjawić mi taki sekret publiczny... Przepraszam, że ci mówię
 ty , ale poznałam cię, kiedy jeszcze chodziłaś do szkoły...
- I zaskarbiła pani sobie moją dozgonną wdzięczność - przerwała mi żywo Ewa. - Prze-
straszyła mnie pani także, ale wdzięczność wszystko przebija.
Zdziwiłam się.
- A cóż ja ci takiego zrobiłam?
- Pchnęła mnie pani na właściwą drogę życia. Teraz widzę, że to pod pani wpływem.
Dowaliłam  Emancypantkom kryminalne elementy i zyskałam sławę szkolną...
W skrócie opowiedziała mi, jak to było na działkach. Odrobinę zasługi uczciwie zosta-
wiła Bartoszowi.
131
- Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak mnie rozzłościł, wszystko mi w środku zabulgo-
tało i musiałam to z siebie wypchnąć. I akurat pani książki we mnie tkwiły, samo mi przyszło
i już przy tym zostałam. Gdyby nie pani, pewnie stworzyłabym łzawy romans, albo inną głu-
potę. Co to za sekret publiczny?
Szybko nabrałam nadziei, że z wdzięczności powie mi, co wie.
- Z domu Anny Bobrek wygarnięto całe mienie po Bartoszu, składnicę makulatury.
Gdzie to wszystko teraz jest? Od razu ci powiem, że mam w nosie tajne akta partyjne i wznio-
słą prasę, chodzi mi o geografię. Bartosz miał mapy, atlasy, sztabówki, drogowe, rozmaite i
zaznaczał tam trasy, które sama osobiście odwalałam. Chciałabym na to popatrzeć i przypo-
mnieć sobie, a niektóre w ogóle były moje.
- I nie odebrała mu pani od razu? - zgorszyła się Ewa.
- W nerwach się z nim rozstawałam, więc gdzie mi było do map...
- No tak, rozumiem. Podobno był tam straszny śmietnik papierowy. Ale o mapach nie
słyszałam, nie wpadło mi w ucho - zastanawiała się przez chwilę. - Jeśli nie zostawili tego u
niej, to ma je Andrzej, Wozniaka mam na myśli. Cały zespół czytał to badziewie, mało im
oczy z głowy nie wyszły i żadna tajemnica, że niczego pożytecznego nie znalezli. O zapi-
skach geograficznych mowy nie było. Wozniak pary nie puści, ale mogłaby pani zapytać stry-
ja. Albo ja...?
Zmartwiła się wyraznie, że nie może mi wyświadczyć przysługi.
- Nie, to już sama potrafię - uspokoiłam ją. - Nawet zamierzałam, ciebie spytałam tak
zwyczajnie, przy okazji.
- Może panią Bobrek? Też ma ją pani pod ręką.
- Jej w dzieciństwie nie znałam...
Wozniak otworzył drzwi, wyjrzał na korytarz i wydarł mi Ewę z pazurów. Co do pani
Bobrek, zawahałam się, wolałabym rozmawiać z nią w cztery oczy, a wciąż jeszcze trzymała
ją Baśka. Obie wydawały się niezadowolone.
Nie, to nie były warunki do rozmowy intymnej i dyplomatycznej. Z Górskim wyjdzie
prościej.
*
Wozniak natomiast był zadowolony wyjątkowo.
Miał pod ręką dwie osoby, z których jedna znała denata prywatnie, niejako rodzinnie,
od najdawniejszych czasów, a druga prawdopodobnie oglądała ostatnie chwile jego życia...
Coś z tych osób musiało wylezć, niemożliwe, żeby nic!
132
Obydwoje dużo już wiedzieli od siebie wzajemnie i nie było potrzeby rozmawiać z nimi
jak sołtys z krową na miedzy. Wozniak też dużo wiedział, miał swój pogląd i kwitła w nim
żywo nadzieja, że wreszcie ten pogląd zdoła potwierdzić. Rozwiązanie wciąż wydawało mu
się nieprawdopodobne, ale wszystko inne było niemożliwe, trzymał się zatem zasady Sher-
locka Holmesa. Panią Paszczakową obstawił szczelnie i odkładał ją sobie na koniec.
- Czy uważa pan za możliwe, że zabiła go ta odrzucona wielbicielka? - spytał Adama
wprost bez żadnych podchodów.
Adam nie zdążył odpowiedzieć, ubiegła go Ewa.
- Ja bym zabiła - rzekła gniewnie. - Ale rozumiem różnicę, ja w nim nie byłam zako-
chana, a w dodatku widziałam go z tyłu i uważałam, że jest go za dużo.
Adam cierpliwie przeczekał i pokręcił głową.
- Nie wydaje mi się. Wyjechałem mając osiemnaście lat, chłopak w tym wieku nie jest
specjalnie uczulony na rozmaite niuanse uczuciowe, ale nawet debilowi rzucałoby się w oczy.
Kobiety na niego leciały w jakimś amoku, nie wiem jak on to robił, bo nie odpłacał im wza-
jemnością.
- Skąd pan wie?
- Widać było. Chociażby takie wydarzenie... - stropił się trochę, popatrzył niepewnie na
Wozniaka. ~ Nie wiem, czy jest sens o tym mówić, bo to nie ma nic do rzeczy, ale stanowi
przykład, który zapamiętałem... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \