[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obejrzeć...
- Rozpakować...?
Kiwnął głową, tępo wpatrzony w upiorny przedmiot, i dalej trwał w bezruchu.
- Z zachowaniem wszelkich środków ostro\ności...? - szepnęłam znów, zdenerwowana
i przejęta. - Jakie one są, te ostro\ności...?
Mą\ nagle jakby się ocknął.
- Czego, u diabła, szepczemy? - spytał z irytacją normalnym głosem. - Nie dajmy
się zwariować! Cokolwiek tam jest, jasne, \e trzeba to obejrzeć, wmówiłaś we
mnie kataklizm i spać bym nie mógł inaczej! To jeszcze mo\e być to coś, po co
przylazł ten włamywacz, a niezale\nie od tego, co to jest, włamanie jest
przestępstwem, więc jeśli to ma coś wspólnego z przestępstwem, to ja nie mogę
ryzykować, bo niech się wykryje, to co ja udowodnię, zaraz, zdaje się, \e się
zaplątałem...
- Nie szkodzi, ja rozumiem. Masz na myśli, \e w razie istnienia przestępstwa i
wykrycia tego przestępstwa nie udowodnisz, \e nie brałeś udziału. Trzeba
stwierdzić, czy istnieje przestępstwo. Zwracam ci uwagę, \e jestem w tej samej
sytuacji.
- A nawzajem swoim świadectwem mo\emy się wypchać. I wytapetować. Trudno, kacyk
nie kacyk, otwieramy!
Zgodziłam się z nim bez namysłu. Mnie równie\ przeklęta paczka wpędziłaby w
bezsenność.
- Otwórzmy w kuchni - zaproponowałam. - W razie czego będziemy mieli pod ręką
du\o ró\nych narzędzi.
Mą\ zaaprobował propozycję, ostro\nie wziął paczkę w objęcia i zaniósł na stół
kuchenny. Powstrzymałam go, kiedy chwycił nó\.
- Czekaj! Będzie głupio, jeśli oka\e się, \e tam jest coś niewinnego. Będziemy
musieli przyznać się do wszystkiego niepotrzebnie. Zostawmy sobie furtkę,
rozpakujmy ją tak, \eby w razie potrzeby identycznie zapakować z powrotem.
Mą\ przyznał mi słuszność. Przystąpiliśmy do okropnej pracy. Paczka była
owinięta grubym papierem i kilkakrotnie okręcona sznurkiem, powiązanym w
dziesiątki supłów i węzłów, których rozplatanie wyczerpało resztki naszej siły
ducha. Oszczędzając paznokcie, posługiwałam się widelcem, korkociągiem i
szydełkiem, mą\, klnąc i sapiąc, u\ywał śrubokręta i obcęgów. Wreszcie sznurek
udało nam się zdjąć.
Powstrzymał mnie z kolei, kiedy chciałam odwinąć papier.
- Czekaj! Ostro\nie, nie wiadomo, co tam jest.
46
Cofnęłam rękę tak, jakby paczka warknęła. Mą\ zmarszczył brwi i przez chwilę
myślał.
- Na wszelki wypadek włó\ maskę i rękawiczki - powiedział stanowczo. - Przed
promieniowaniem to nie uchroni, ale przed promieniowaniem ju\ nic nas nie
uchroni, poza tym w promieniowanie nie wierzę. Ale mo\e tam być coś \rące,
trujące, cholera wie, mogą się tam połączyć jakieś substancje, wytworzyć gazy
czy opary. Pojęcia nie mam, przypuszczać mogę wszystko.
Trzezwa myśl, \e to, co robimy, nie ma \adnego sensu, nie miała do mnie dostępu.
Gbur, który dostarczył paczkę, nie zalecał szczególnych ostro\ności i sam
obchodził się z nią dość brutalnie. Przy wszystkim, co robiliśmy z nią do tej
pory, gdyby miało się w niej coś połączyć czy przeistoczyć, połączyłoby się i
przeistoczyło ju\ dawno. Niezdolna zastanowić się nad tym, pospiesznie
wyciągnęłam z apteczki gazę i watę i po chwili obydwoje wyglądaliśmy jak ofiary
katastrofy. Zza potę\nych, białych poduch wyglądały nam tylko oczy, włosy
sterczały nad białymi zwojami, a głos dobywał się jak z beczki.
Odwinęliśmy papier i ujrzeliśmy pod nim wielkie, tekturowe pudło, całe obwiązane
sznurkiem jeszcze dokładniej ni\ paczka z wierzchu. Zanosiło się na to, \e
resztę \ycia spędzimy na odplątywaniu.
- Nosem mi wyłazi to stadło państwa Maciejaków! - wybuczałam z irytacją przez
tłumik.
- Wyjątkowo denerwujący ludzie - przyświadczył mą\ niewyraznie. - Je\eli pod tym
będzie jeszcze jeden sznurek, zostawiam wszystko i uciekam z tego domu. Uwa\aj
teraz, wez z tamtej strony!
Ostro\nie unieśliśmy przykrywę pudła, starając się uczynić to równocześnie. Z
przejęcia zrobiło mi się gorąco. W środku ukazała się deska.
Spojrzeliśmy zachłannie na nią, potem na siebie, a potem znów na nią. Deska była
zwyczajna, z heblowanego drewna, zajmowała prawie całe pudło i po brzegach była
utkana zgniecionym papierem toaletowym. Delikatnie, końcami palców, wyjęliśmy
papier, po czym mą\ ujął deskę jak śmierdzące jajko i powoli uniósł do góry.
Omal nie dostałam rozbie\nego zeza, usiłując patrzeć równocześnie na drugą jej
stronę i do wnętrza pudła. Mą\ trzymał deskę niczym obraz święty, kierując ją ku
mnie.
- Co tam jest? - wymamrotał niecierpliwie.
Przez długą chwilę nie byłam w stanie udzielić mu odpowiedzi. Zabrakło mi tchu.
- Nie wiem - odparłam wreszcie, zapomniawszy o pudle, wyraznie czując, \e nie
potrafię oderwać oczu od tego, co ujrzałam. - Sądzę, \e arcydzieło dekoracyjne.
Jedyne niebezpieczeństwo, jakie w tym widzę, to to, \e mo\e się przyśnić.
Zaintrygowany informacją mą\ wyjrzał zza deski, bezskutecznie usiłując obejrzeć
ową drugą stronę. Nie udawało mu się to, wobec czego ostro\nie oparł ją o stół,
odwrócił i poło\ył. Po czym znieruchomiał, wpatrzony w nią w bezgranicznym
osłupieniu.
Dziwić się było czemu, owszem. Drugą stronę deski stanowiło coś, co mo\na było
uznać za obraz w imponujących ramach, tłumaczących cię\ar pakunku. Niewiarygodny
bohomaz przedstawiał rycerza na koniu na tle burzowej chmury, przeciętej
błyskawicą, dokładnie taką, jak ostrzegawczy znak "wysokie napięcie, nie
dotykać". Rycerz miał łeb jak bania karmelicka, tępą mordę i zeza, koń zaś pysk
nie wiadomo czemu podobny do rybiego i dziwnie rachityczne nó\ki. Obok wyciągała
w górę dłoń dziewoja w białym giezle, wyeksponowana dla odmiany głównie w
odwłoku, przy czym jej wzniesiona ręka wyrastała z popiersia. Z punktu widzenia
anatomii i zoologii całość stanowiła
osobliwość zupełnie unikatową. Wra\enia potęgowały ramy, solidne niczym wał
obronny, wykonane z kamienia. Zciśle biorąc z kawałków marmuru, poprzetykanego
gdzieniegdzie brukowcem. Nigdy w \yciu nie widziałam nic podobnego.
- Jak rany Boga, niech skonam, co to jest...?!!! - wycharczał mą\ ze zgrozą.
- Dowód wyrafinowanych gustów kacyka - odparłam bez przekonania, usiłując
ochłonąć. - Musi to być jakiś świe\o wzbogacony kolekcjoner, który pragnie
otaczać się dziełami sztuki. Nie patrz na to tak zachłannie, bo ci zaszkodzi.
47
Mą\ wydał z siebie nieartykułowany jęk i dość gwałtownie odwrócił arcydzieło
plecami do góry. Niespokojnie zajrzał do pudła.
- Czy tam jest tego więcej...?
- Nie wiem, na pierwszy rzut oka widać papier...
Pod romantyczno-elektryfikacyjnym malowidłem spoczywały jakieś przedmioty,
zapakowane w papier i poobtykane nim dookoła. Wyjęliśmy je ostro\nie, zaskoczeni
cię\arem, zdumiewającym jak na ich rozmiary. Naszym oczom ukazały się cztery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \