[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaskakująco mała w porównaniu z tamtym przerażającym zdjęciem.
Portier był bardzo skruszony, ale przecież nie był niczemu winien.
Bywa, że gdy przypadek nie jest pilny, mija kilka dni, nim lekarz
przystąpi do sekcji.
- Szczęście w nieszczęściu - rzekł nabożnie Kokki, składając dłonie i
unosząc oczy ku niebu.
Palmu potaknął ruchem głowy. Nic z tego nie rozumiałem. Kiedy
Kokki zdążył się nawrócić?
Komisarz obrócił się do portiera i rozkazał mu:
- Proszę natychmiast sprowadzić tu jakiegoś lekarza, nieważne
kogo, jak dla mnie to może być nawet sam profesor. I to na jednej nodze.
Sprawa najwyższej wagi.
Portier uwierzył i bez szemrania zniknął w czeluściach gmachu.
Biegiem.
- Tak naprawdę - rzekł spokojnie Palmu, nabijając fajkę - to jego psi
obowiązek rozebrać klienta i ładnie zwinąć rzeczy, a ciało wrzucić do
lodu, nim obejrzy je lekarz. Tak to już jest na tym świecie, takie nastały
czasy - pokręcił smętnie głową. - Nie można już liczyć na nikogo, że zrobi,
co do niego należy. Tym razem jednak dobrze się składa.
- Tu nie wolno palić - zwróciłem mu uwagę, bo nie wiedziałem, co
jeszcze mógłbym powiedzieć.
Palmu puścił moją uwagę mimo uszu. Skrzesał ogień i zaczął
zapalać fajkę, wodząc jednocześnie badawczym spojrzeniem po butach,
nogach i rękach denata.
- Poza tym - rzekł powoli - to nie jest żaden bezdomny ochlapus. A
pytałem cię rano, skąd wiesz, że to pijak.
- Przestań gadać głupoty - żachnąłem się. - Przecież napisali w
gazecie. - Triumfalnie pacnąłem dłonią w Kurier . - Jak wół napisane,
czarno na białym. Dużymi literami. Sam przeczytaj.
Kokki znowu spuścił głowę i wbił wzrok w czubek swoich butów.
Może było mu za mnie wstyd.
- Tego, no... Palmu, to jest komisarz, ma rację - rzekł w końcu. - To
nie jest żaden pijak. Widać na pierwszy rzut oka. Nie pojmuję, komu to w
ogóle mogło przyjść do głowy. Jakby oczu nie mieli.
- Ale w Kurierze piszą... - próbowałem jeszcze. Wreszcie jednak
łuska spadła mi z oczu, gdy pochyliłem się nad trupem i zacząłem
dokładniej mu się przyglądać. Był to drobny starszy jegomość. Buty miał
znoszone, lecz starannie wyszczotkowane. Na ubraniu dostrzegłem
brudne plamy. Jego garderoba nie była może szczególnie wyszukana, ale
na pewno nie należała do bezdomnego pijaka. A twarz o szklistych
oczach, patrzących jeszcze w górę spod przymrużonych powiek,
przywodziła na myśl raczej oblicze filozofa. Nie żeby wśród żulików nie
było myślicieli, tych jest akurat najwięcej, ale to nie była taka twarz.
Innymi słowy, bez względu na to, czy staruszek umierał trzezwy, czy
pijany, na pewno nie miał twarzy alkoholika. Nie miał, choć obita i
zmasakrowana przedstawiała rzeczywiście nader nieprzyjemny widok.
Zaczęło mnie mdlić. Pewnie przez te gotowane śledzie.
Leżący na stole mężczyzna niedługo przed śmiercią odwiedził
fryzjera. Siwe włosy były starannie przycięte. Zerknąłem na dłonie. %7łyły
na grzbietach były wydatne, jak to u starszych ludzi, a na skórze widniały
ciemne plamy, były to jednak dłonie człowieka, który od wielu lat nie imał
się żadnej fizycznej pracy. Nie żeby pijacy się przepracowywali, ale... Nie,
to nie były dłonie helsińskiego żula. Staruszek miał ręce czyste i bez śladu
brudu pod paznokciami.
Wpadłem niemal w ekstazę.
- Pierwszy punkt dla nas w tej nierównej walce! - orzekłem. - Nie, to
rzeczywiście nie jest pijak, choć Kurier tak się uparł przy tej wersji.
W tym momencie grzmotnęły drzwi i do pomieszczenia wszarżował
sam profesor. Przypominał w tym momencie chmurę gradową.
- Co to ma znaczyć, do jasnej ciasnej?! - wydarł się od progu.
Portier rozkładał bezradnie ręce za jego plecami. - Mam właśnie na
warsztacie nadzwyczaj ciekawą treść żołądkową, już przedestylowaną i
odważoną co do miligrama, a asystentowi wierzyć nie mogę. Nie umie się
nawet obchodzić z wagą. Ja już naprawdę nie wiem, czego ich tam uczą
na tym uniwersytecie.
- Przepraszam, panie profesorze - zaczął Palmu. - Bardzo pana
proszę o szybkie określenie, jak zginął ten mężczyzna i kiedy w
przybliżeniu nastąpił zgon.
Profesor odruchowo zerknął na głowę nieboszczyka.
- No, przecież nawet dziecko wam powie, że... - zaczął, ale zaraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]