[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nicoll w naszym pokoju mieszka jeszcze 8 dziewczyn plus drużynowa. Każdy pokój
stanowi osobną drużynę, ale wszystko jest tak zorganizowane, że kontakt pomiędzy
drużynami jest zerowy. Z miejscowymi też zero kontaktu, bo tu na górze ich nie
ma. Przypuszczalnie na dole toczy się jakieś życie, ale tu jest tylko kilka
drewnianych domów wzdłuż drogi, z czego trzy zajęte przez nas. Jeden mieszkalny,
jeden przeznaczony na dom modlitw i jeden na samotnię. Dom, w którym mieszkamy,
nazywa się Synaj, drugi Tabor, trzeci Karmel. Stroma nazywa się Betanią, nie ma
kolacji, tylko jest agapa, nie jadamy w stołówce, tylko w refektarzu. Na agapę
często jest biały salceson plus odgórnie słodzona sikowata herbata. Jeśli
naprawdę interesujesz się moim życiem, to może pamiętasz, że moja mama napisała
mi do naszej szkolnej stołówki zwolnienie z jedzenia krupniku, mielonego i
wątróbki, tu jakiekolwiek tłumaczenia czy zwolnienią nie wchodzą w grę,
pozostaje powstrzymywanie pawia. W każdym razie biały salceson jedzony w upał, a
przyrządzany przez naszych kolegów o piątej rano, to jest, Patryku, golgota
skrzyżowana z Katyniem, o którym często opowiada ksiądz JVIarek. O Golgocie
rozwodzą się pozostali dwaj. W sumie jest ich trzech. Marek, Robert i Kazimierz.
(List piszę codziennie po kawałku, bo tak mi łatwiej i lżej). Najśmieszniejsze
jest dla mnie to, że cała ta trójka, oni wszyscy, ci księża - i ksiądz Marek na
luzie, który gra z chłopakami w kosza, podpala, jak przełożeństwo nie widzi,
papierosy, często zajeżdża od niego winem, niekoniecznie mszalnym i wie, w
którym miejscu zdania pasuje wyrażenie kurde balans; i ksiądz Robert z
nieprzerwanym pąsem na brzoskwiniowym obliczu, za słodki w mowie i za miękki w
ruchach, wiesz, o co chodzi, choć oczywiście nie chodzi o radykalne rozwiązanie,
jakie przyjęli chłopcy, którzy mówią o nim per Robercica i omal tak się do niego
nie zwracają; i ksiądz Kazimierz, który mówi wyłącznie o istocie Boga,
kiczowatości naocznych wyobrażeń zaświatów i boskich atrybutach nieopisywalnych
w ludzkim języku - no, faktycznie nieopisany jest jego język, a jeszcze dochodzą
liczne nazwiska filozofów i teologów i tytuły ich dzieł, których oko nie
widziało, ucho nie słyszało, otóż oni wszyscy, ci czcigodni kapłani, a też
miejscowy klecha, szaleniec, którego po przywdzianiu szat i wstąpieniu na
kazalnicę ogarnia szał inkwizytorski i gromko opierdala stadko swych
zastraszonych owieczek, otóż oni wszyscy są w jakiejś mierze ofiarami Papieża.
Próbują go naśladować. Próbują nim być. Chcą nim być. Ksiądz Marek tysiąc razy
pokazuje swoje z Ojcem Zwiętym zdjęcie, do którego dodaje fonię, czyli prawie
bezbłędnie podrobiony papieski głos: Niech Bóg błogosławi, księże Marku.
Wszyscy usiłują mówić jak Papież, podobne przybierać pozy, podobnie żartować. Są
jego żałosnymi parodiami
i karykaturami i - wiem, że to właśnie jest najśmieszniejsze i najstraszniejsze,
ale to widać gołym okiem - oni, kurwa, wszyscy, łącznie z miejscowym szaleńcem,
który ma już siedemdziesiątkę, a może nawet po, oni wszyscy marzą, że zostaną
papieżami. Rozumiesz, oni wszyscy w cichości ducha wyobrażają sobie, że po
pontyfikacie Wojtyły nastanie następny polski papież, a potem następny i jeszcze
następny, że będzie cała seria polskich papieży, że odtąd wszyscy następni
papieże będą Polakami i oni prędzej czy pózniej się na tę watykańską posadę
załapią. No nie wiem. W każdym razie kiedyś ksiądz Marek, najwyrazniej łyknąwszy
większe małe co nieco niż zwykle, opowiedział nam dowcip o tym, co odpowiedział
Pan Bóg, zapytany, kiedy będzie następny polski papież? Nie za mojego życia -
odpowiedział Pan Bóg. Nie uwierzysz, ale on, ksiądz Marek, nie Pan Bóg - jak to
opowiedział, rozbeczał się jakimś potwornym histerycznym dziecięcopijackim
płaczem. Niby jakoś dawał do zrozumienia, że płacze z powodu, że już nigdy żaden
nasz rodak nie zasiądzie na Stolicy Piętrowej, ale przecież wiedzieliśmy, w
każdym razie ja wiedziałam, że płacze z tego powodu, że jemu się nie uda. No
nic, pobeczał, pobeczał i łzy otarł. W końcu wszystko w rękach Najwyższego. Może
zmieni zdanie. Na dziś przerywam, rano trzeba wcześnie wstać, o 6.00 jutrznia.
Tak to wygląda: 6.00 - jutrznia. 7.00 - śniadanie. 8. 00 - msza święta w
kościele na dole we wsi odprawiana przez miejscowego szaleńca, potem do południa
zajęcia w grupach polegające na czytaniu i omawianiu fragmentów Pisma Zwiętego
oraz dyskusje na tematy takie, jak np. Godność osoby", Powołanie do czystości
na każdym etapie życia" czy też Po co Jezus powołał mnie do życia". Potem
obiad, spotkanie z diakonem, który komentuje temat rozważań, druga część zajęć,
modlitwa wieczorna, nocne czuwanie (za każdym razem w jakiejś intencji), sen.
Rozumiesz, Patryku, bez przerwy jest się w grupie i bez przerwy coś się robi.
Ani chwili czasu wolnego. Nicoll umiera, ja klnę. Moim zdaniem klnę wybitnie,
twórczo i bardzo ohydnie. Czerpię z tego energię, by móc potem zaśpiewać kolejną
oazową piosenkję w rodzaju Jezus kocha cię". Cała twórczość tutejsza, modlitwy
na każdą okazję, wyznania wiary, a zwłaszcza piosenki, to jest osobna Golgota i
osobny Katyń. Ja oczywiście nie oczekiwałam, że będziemy tu nucić Ride the wild
wind, ale ten pierdolony optymizm, ta jebana miłość blizniego, te francowate
trzy akordy - zabijają. Poza przeklinaniem siłę daje nam lektura. Nicoll czyta w
koło Hobbita", ja Hotel New Hampshire". Scena seksu z niedzwiedziem pozwała
odpowiednio ustawić optykę. Jeśli o te sprawy idzie, to oczywiście obyczaje są
tu surowe. Obowiązuje ścisła segregacja płciowa, nie wolno chodzić w szortach,
co więcej - na mszę dziewczyny muszą chodzić w spódnicach. Chodzę więc na mszę w
spódnicy i czuję się za kogoś przebrana. W końcu gapisz się na mnie od lat, więc
wiesz, że od początku szkoły spódnica to jest dla mnie strój nieistniejący.
Tyle, Patryku. Mam nadzieję niedługo wyjść na wolność i mam nadzieję, że
niedługo znów będziesz się na mnie gapił. Pozdrawiam. Es.
Natychmiast wyobraziłem sobie mój papieski helikopter lądujący w samym środku
młodzieżowego obozu rekolekcyjnego w Stromej. W pierwszej chwili byłem pewien,
że natychmiast zacznę surowo karać duchowych i świeckich odpowiedzialnych za
szerzenie klerykalnego faszyzmu, ale lepiej nie; nikogo nie karzę, niczego nie
daję znać po sobie, spokojniutko wysiadam z helikoptera
i skrupulatnie wizytuję. Niby się przechadzam, ale wszędzie zaglądam! Niby
neutralnie rozmawiam, ale tylko
0 jednym mówię! Niby ogólne uwagi daję, ale o wszystko pytam! A jak tam z
odżywianiem? A za tłusto nie jadają? A za słodko? A za obficie? A na przykład na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]