[ Pobierz całość w formacie PDF ]
błysło światło. - Laura! - Stała w progu ze świecą w ręce.
Zaprzestali bitwy. Podnieśli się na nogi. Szepnęła do Barwickiego:
- Skąd się tutaj wziąłeś?
- Poczekałem na twojego amanta. Wróciłem się z drogi.
Poczekałem tutaj w bibliotece na twojego faworyta.
- Na mojego gościa.
- Gość o czwartej w nocy.
- Wolno mi przyjmować, kogo chcę.
- I kiedy chcesz?
- I kiedy chcę.
- Zgadzam się, moja pani, i zaraz opuszczę te tak gościnne progi.
Chciałem tylko gościowi pani zostawić pamiątkę, żeby ją nosił
kilka tygodni i wiedział, z kim ma do czynienia.
- Ty teraz będziesz nosił swoją ruski miesiąc! - zaśmiał się
Baryka.
- Jestem tak wspaniałomyślny, że nie będę go wyzywał na
pojedynek. Nie chcę pani kompromitować.
- Ale szpiegowałeś mię! Więc już mię skompromitowałeś. I z
jakiej racji?
Stefan %7łeromski
Przedwiośnie 253
- Przecie nie może pani zaprzeczyć, że zasługiwałaś na czujną
uwagę legalnego narzeczonego.
Pani Laura nie odpowiedziała. Zwróciła się do Cezarego:
- Jak pan śmiał wdzierać się tutaj o tej porze. Widzi pan, do
czego doszło! Pańskie nierozsądne amory, pańskie prośby
bezskuteczne, wyznania i tym podobne głupstwa, na które jestem
wciąż narażona, były sobie dobre za dnia jako rozrywka, jako
flirt. Ale żeby ośmielić się nocą wchodzić do mego domu!
Kompromitować mię, narażać na taki skandal!
- Mówiłem pani - odparł Baryka - że nienawidzę pani
narzeczonego. Mówiłem to czy nie? Wiedziałem, że tu stróżuje po
nocy, i przyszedłem właśnie, żeby go obić jego własną szpicrutą.
Widzi ją pani? Tą oto! Jego własną, a jest w moich rękach. Biłem
go grubym końcem po łbie. O, tak!
Cezary w szaleństwie, nie zważając na obecność kobiety, uderzył
Barwickiego. Gruba kula rękojeści ugodziła tamtego w bok głowy
i w ramię, aż się z jękiem przygiął. Laura zasłoniła go sobą.
Krzyknęła:
- Jak pan śmie`? To mój narzeczony!
- Byłoby dobrze, żeby pani odeszła do swej świetlicy, bo będę go
jeszcze bił. A pani mi przeszkadza!
- Precz z mego domu, młokosie! - zawołała z teatralnym gestem.
- Lauro! - rzekł Cezary przybierając również teatralną pozę.
Stefan %7łeromski
Przedwiośnie 254
- Niech mi się pan zaraz, natychmiast stąd wynosi!,- mówiła
błagając go oczyma, żeby wyszedł.
Ale Cezary popadł w zajadłość furii. Nie wiedział, co robi.
Obrócił momentalnie szpicrutę w ręce: ujął ją za twardą, okrągłą
rączkę i raz, drugi raz usiłował dosięgnąć Barwickiego poprzez
rozkrzyżowane ręce Laury. Barwicki, ogłuszony poprzednim
uderzeniem, słaniał się poza narzeczoną.
- Panie Baryka! - krzyknęła.
- A co?
- Wyjdzże pan stąd! Wyjdz stąd! Wyjdz stąd!
- Dobrze. Pójdę. Zaraz pójdę. Chciałem tylko...
Nie wiedząc, co już gada, dorzucił:
- Chciałem wam, mili, poprawni narzeczeni, dać moje
błogosławieństwo na nowe, zyskowne gospodarstwo.
To mówiąc smagnął Laurę szpicrutą poprzez twarz i rozstawione
ręce. Po czym ze szpicrutą w ręce wyszedł.
Stefan %7łeromski
Przedwiośnie 255
Wałęsał się po polach. Trafiwszy na stóg siana wygrzebał w nim
wnękę i wtulony w nią, jęczał, a nawet wył z rozpaczy. Widział
wciąż światło w dalekim dworze Leńca i po sto tysięcy razy
powtarzał sobie, że nigdy tam już noga jego nie postanie. Oto
tam teraz Laura i ten człowiek śmieją się z niego, jak on swego
czasu, pławiąc się w szczęściu, drwił z Barwickiego. Któż wie,
może to tamten teraz zacznie powiększać światło przyćmione,
żeby mu w tym stogu siana ciemno zbytecznie nie było. Przy
świetle tamtego figla świetlnego widział swoje nieszczęście. A nie
szło teraz samo. Jak to jest we zwyczajach ludzkiej niedoli, która
jak wilk jest samoistnym zwierzęciem, lecz lubi chadzać w
stadzie, obskoczyło go stado. Wyszły nań z tej nocy wspomnienia:
śmierć Karoliny i zbrodnia głupowatej Wandy. Dlaczegóż to
zginęły dwie tamte? Dlatego, ażeby Laura mogła być teraz z
Barwickim. O rozpaczy!
Cezary zobaczył swoje rozkosze z Laurą, kiedy to każde usta po
dwa języki rozkoszy mieściły w sobie, i czuł, czuł wszystkimi
naraz zmysłami, obłędem rozumu i męką duszy, że ją na zawsze
utracił. Kto, u diabła, podzwignął jego rękę, ażeby on nią uderzył
Laurę! To ta Karolina zadała szpicrutą cios w twarz Laurze!
Jakżeżby sam dokonać potrafił takiej ohydy, takiej zbrodni, tak
nędznego plugastwa! Bić w twarz szpicrutą mdłą, słabą kobietę!
Bić Laurę! Bić tę, która miliony pocałunków złożyła na jego
ustach! Bić te usta! O nędzo, o hańbo! Bić ją dlatego, że zasłoniła
sobą człowieka od uderzeń twardą, ołowianą kulą w ciemię -
kimkolwiek by był ten człowiek! Ten człowiek nie miał w ręku
żadnego narzędzia obrony. Słaniał się. Do diabła! Horror!
Cezary wił się w swej jamie z siana i zatykał sobie pięściami
usta, żeby nie ryczeć z bólu na te całe puste pola. Och,
wspomnienia, wspomnienia raju, który sam jednym uderzeniem
na zawsze zniweczył! Wspomnienie wieczoru w obcym mieście,
Stefan %7łeromski
Przedwiośnie 256
kiedy w hotelu zastukał do drzwi numeru. Wspomnienie nigdy
nie zapomniane, wiecznie radosne, skoro te drzwi się otwarły i
ręka obnażona, najsprawiedliwszej miary od ramienia do dłoni,
wciągnęła go do wewnątrz... Jakże zapomnieć rozkoszy
pierwszego objęcia i tego lotu skróś niebios czułości, dobroci,
łaski i samej najczystszej, samej najistotniejszej miłości? Wyrzec
się Laury? O, lepiej umrzeć! Roztrzaskać sobie głowę, ażeby w
niej nie było myśli o wyrzeczeniu się tego daru niebios, tego
arcydzieła ziemi, tej piękności najwyższej i najczystszej, jaką
ziemia z łona swego wydała! Cezary łkał.
Długo płakał nie mogąc sobie poradzić. Osaczyły go teraz te trzy
kobiety, niczym trzy jędze. Spotkał je tutaj nie wiedząc, że je
spotka, i wszystkie trzy skrzywdził tak po chamsku. Dla jednej
stał się porte-malheur, dla drugiej stał się inspiracją do zbrodni,
a trzecią pobił. Ostatnią za to, że go do szaleństwa kochała. Co
czynić ze sobą? Jak wybrnąć z tego piekła wyrzutów sumienia?
Co przedsięwziąć? Jak się wobec siebie samego zrehabilitować?
Dokąd uciec przed sobą?
Wylazł ze swej nory i zaciśnięte pięści skierował przeciwko
domowi Laury. Wygrażał tymi zaciśniętymi pięściami i gadał:
- Będziesz żałowała wiecznie, dokąd żyć będziesz, naszych
tajnych wieczorów! Będziesz wylewała morze łez, żeś nie jego
wypędziła ze swego domu, lecz mnie! Mnie wygnałaś? Słuszniem
cię chlasnął! Ty tchórzliwa, przewidująca, interesowna, sprytna,
przebiegła, podła! On ci majątek oczyści z długów`? A ja - precz!
Ja precz? Ja do tajnych jeno uciech, a on oficjalny małżonek!
Skonasz z żalu za mną, będziesz tak samo ręce gryzła, jak ja w
tej chwili! Ale już nie ma dla nas naszej radości. Jakże mam
wrócić, ja do ciebie, ja mężczyzna, ja żołnierz, którym cię pobił
wobec drugiego mężczyzny? Trza iść w świat!
Stefan %7łeromski
Przedwiośnie 257
Ale zamiast odejść "w świat", wrócił do swej pieczary w sianie.
Nabrał kilka naręczy suchej trawy i usłał sobie jakby łoże.
Zawinął się w siano i przyzwyczajony na wojnie do leżenia na
ziemi, wyciągnął się na wznak.
Było zimno. Po nocy cichej, ku porankowi, suchy mrozny wiatr
począł ciągnąć polami. Znieg drobny polatał i prószył
niepostrzeżenie. Cezary widział i słyszał, jak w poprzek pustych
pól, po czubach zmarzniętych zagonów ostry wiatr zimowy
ciągnie w swoją dalekość. Dusza jego była jak rola rozorana, w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]