[ Pobierz całość w formacie PDF ]
schłodzonej wody, aż w szkle pojawiły się białe obłoczki wirujące niczym dym w powietrzu,
a dokoła rozszedł się intensywny zapach anyżku.
Wypijcie jednym haustem! powiedział, siadając obok żony i przesuwając szklaneczki po
stole w ich kierunku.
Podnieśli je i zgodnie z radą opróżnili do dna. Johnny poczuł, jak alkohol spływa palącym
strumieniem przez gardło i wlewa się falą żaru do żołądka. Misiek bez pytania nalał mu drugą
porcję.
Dziękuję powiedział Johnny, biorąc głęboki oddech, żeby trochę uspokoić podrażniony
przełyk. Jesteśmy państwu winni wyjaśnienia.
Mężczyzna spojrzał na niego z porozumiewawczym błyskiem w piwnych oczach.
Nie jesteście nam nic winni powiedział, sięgając na półkę za plecami po papierosy.
Palił takie, które sprzedawano w miękkich opakowaniach, toteż musiał mocno postukać
w dno paczki, zanim jeden wysunął mu się między wargi. Przekrzywił głowę na bok
i pospiesznie zapalił, po czym uśmiechnął się i pchnął zapalniczkę po stole w kierunku
Johnny ego.
Jesteście głodni? zapytał i nie czekając na odpowiedz, podniósł się z miejsca
i w półprzysiadzie, podobnie jak jego żona, sięgnął do szuflady pod nimi i wyciągnął stamtąd
dużą paczkę chipsów, którą otworzył jednym szarpnięciem. Położył ją na stole, gestem nakazując
im się częstować, a sam sięgnął po gitarę. Johnny miał wrażenie, że mężczyzna jest w ciągłym
ruchu, teraz zaczął wygrywać akordy z łatwością i bez pośpiechu, jak gdyby dzwięki naturalnie
i samoistnie się łączyły, tworząc melodię.
Oboje z Clem umierali z głodu. Pospiesznie sięgnęli po chipsy, natomiast gospodarze zajęli
się swoimi sprawami, jak gdyby na ich jachcie wizyta wygłodniałej, przemoczonej
i zakrwawionej pary była na porządku dziennym. On wrócił do gry na gitarze, ona zaczęła
przyszywać guzik do jakiejś części odzieży trzymanej na kolanach. Johnny przestał jeść, gdy
kobieta znowu zaczęła śpiewać, po raz kolejny zauroczony jej głosem. Położył dłoń na nodze
Clem i obejrzał się na nią, jakby chciał powiedzieć: Widzisz? Zawsze jakoś wychodzimy
z trudnych sytuacji . Naprawdę w to wierzył. Nigdy by jej nie zawiódł. Uśmiechnęła się,
uszczęśliwiona pobytem w ciepłym i bezpiecznym miejscu. Stuknęła swoją szklaneczką o jego
szklankę i rozsiadła się wygodniej, podkuliła nogi pod siebie i zasłuchała się w grę Miśka oraz
śpiew jego żony, w uderzenia fal o burty jachtu i bębnienie deszczu o pokład nad głową.
Myśleliśmy, że to śpiewa syrena powiedziała Clem, gdy kobieta skończyła pieśń.
Uniosła głowę znad szycia i śmiech znowu odmienił rysy jej twarzy.
Albo anioł dodała Clem. Kiedy tam, między skałami, usłyszeliśmy pani głos, zabrzmiał
dla nas jak anielska pieśń.
Naprawdę?
Poważnie. Myślałam, że to anielski śpiew.
Zapewniam cię, że nie jestem aniołem odparła kobieta, gdy jej rysy znowu utraciły
lekkość. Ze zmarszczonymi brwiami pochyliła się z powrotem nad swoją robótką.
Ale głos masz anielski przyznał Misiek, spoglądając na żonę i brzdąkając w zamyśleniu.
Może i tak, ale nie tylko ja jedna, prawda? odrzekła, spoglądając swymi jasnymi lekko
skośnymi oczami na niego. Sięgnęła po szklaneczkę i dopiła raki.
Nawiasem mówiąc, nazywamy się Frank i Annie powiedział Misiek.
Johnny i Clem przedstawił ich Johnny, jak gdyby salutując trzymaną w dłoni
szklaneczką.
Ryk grzmotu rozbrzmiał tak głośno, że aż wszyscy czworo podskoczyli na miejscu.
Boże jedyny! mruknął mężczyzna, gdy za szybą zamigotała błyskawica, jakby nie
kontaktowało jej zasilanie.
Wstał i podszedł do zejściówki i pchnięciem otworzył drzwi kajuty. Johnny odniósł wrażenie,
że Frank lekko utykał na stopniach. Miał na sobie długie do kolan, workowate szorty, z których
wyłaniały się silne nogi porośnięte ciemnymi włosami. Po wewnętrznej stronie łydki ciągnęła się
długa blizna. Wychylił się do sterówki i spojrzał w stronę masztu.
Johnny odwrócił głowę i wyjrzał przez pleksiglasowe okno za sobą. Zygzakowata
błyskawica przecięła niebo, rozświetlając zatokę. Stali pośród innych łodzi, głównie rybackich,
rozkołysanych i obijających się o siebie. Ale na żadnej nie było ludzi, nie dostrzegł nawet żywej
duszy nikt ich tu nie szukał, tego był niemal pewien.
Niezły sztorm powiedział Misiek, zamykając drzwi.
Usiadł z powrotem przy stole i sięgnął po gitarę, ledwie spojrzawszy na pochłoniętą szyciem
żonę. Przez pewien czas siedzieli w milczeniu, co Johnny przyjął z ulgą. Mógł się w spokoju
nacieszyć cudownym działaniem raki, gdyż bardzo mu się spodobało, jak trunek spowija jego
umysł przyjemną anyżową mgiełką. Rozejrzał się dokoła, próbując dokładnie oszacować jacht.
Zawsze go zdumiewały jednostki do wynajmu, brzydkie i niezgrabne, pozbawione elegancji,
jakby spod sztancy. Przypominały praktyczne, unoszące się na wodzie, rozkołysane przykłady
funkcjonalności. Wszystkie drewniane elementy wykończenia zdawały się zrobione z oklejonej
dwumilimetrowej płyty pilśniowej.
Jesteście na wakacjach? zapytał.
Na wakacjach? zdziwił się Misiek, przerywając grę. Nie. Mieszkamy na jachcie. Mała
Utopia to nasz dom.
Aha mruknął Johnny, pospiesznie robiąc minę wyrażającą podziw.
Postanowił wziąć jeszcze tęgi łyk wody ognistej, żeby uniknąć jakiegoś faux pas. Misiek
znów zaczął grać, a po chwili także śpiewać głębokim basem, najwyrazniej na żywo układając
melodię do słów.
Clem odezwała się Annie, jakby nigdy wcześniej nie słyszała takiego imienia. Od czego
to zdrobnienie?
Od Clemency. Ale nikt mnie tak nie nazywa.
Podobnie jak Kleks. Naprawdę na imię ma Imogen. Ale nie nazywamy jej po imieniu.
Skąd jesteście? zapytał Misiek.
Z Londynu. Z Putney odparł Johnny.
A my z drugiego końca, z Kentish Town.
Jak długo już mieszkacie na jachcie?
Frank oparł gitarę na kolanach i ułożył rękę na krzywiznie pudła. Johnny ego uderzyło, że
ma wyjątkowo gładkie i czyste dłonie jak na kogoś, kto mieszka na łodzi. Jego własne były
pokryte odciskami i poczerniałe w zagłębieniach skóry, bez względu na to, jak bardzo starał się je
domyć. W dodatku Misiek był prawie dwadzieścia lat starszy od niego. Równocześnie Johnny
także zauważył brak koniuszków dwóch palców u prawej dłoni.
Sześć lat?& rzekł mężczyzna pytająco, spoglądając na żonę.
Przytaknęła ruchem głowy.
Przeskakujemy z jednego portu do drugiego dodał tamten. Zaczęliśmy we Francji
i dotarliśmy aż tutaj.
Dla Johnny ego byłaby to niebiańska perspektywa tyle że na klasycznym jachcie, rzecz
jasna, a nie w takiej plastikowej łajbie jak ta.
Nigdy nie zatrzymujemy się w jednym miejscu dłużej niż tydzień, jeśli to tylko możliwe
ciągnął Frank. Mieliście szczęście, że zastaliście nas tu jeszcze dzisiejszego wieczoru, bo już
byśmy odpłynęli, gdyby nie to załamanie pogody.
Dokąd zmierzacie? zapytał Johnny.
Chcemy opłynąć całą tę wielką turecką zatokę, a pózniej pożeglować dalej. Tak
przynajmniej planujemy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]