[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Andriej zaś żył normalnie i w całkowitej harmonii z innymi procesami
przebiegało również jego myślenie.
Pózniej nagle wzrok jego przygasł. Nawet nie zdążyłem uchwycić
momentu, w którym to nastąpiło. Ale słowo  przygasł bardzo dokładnie
oddaje to, co nastąpiło. Wciąż jeszcze spoglądał na mnie, ale oczy jego
stały się inne. Coś w nich zniknęło. Zmatowiały.
Głowa zaczęła odwracać się w bok. Jak gdyby się na mnie obraził.
Dopiero po czterech minutach zrozumiałem, że po prostu chce się
przekonać, czy Wala mnie widzi.
Ale zadziwiający był sam moment, gdy gasło jego spojrzenie. Od razu,
jak tylko zaczął myśleć o Wali i na mgnienie oka przestał myśleć o mnie,
wzrok jego, wciąż jeszcze na mnie skierowany, uległ przemianie. Stał się
obojętny. Ta sama gałka oczna, ta sama błękitnawoszara zrenica z
błękitnymi rozchodzącymi się kreseczkami, jednakże oczy stały się inne,
zgoła niepodobne do widzianych przed chwilą.
Co tam mogło nastąpić, gdy przełączyła się myśl? Przecież nie zmienił
się skład chemiczny gałki ocznej?
Może warto było posiedzieć jeszcze trochę, żeby Wala mogła podejść
bliżej i też się przekonać, że istnieję.
Ale zbytnio dawała mi się we znaki moja chora noga. Jeszcze około
dwóch godzin spędziłem w gabinecie Andrieja. Oczywiście, nie było
mowy o jakimś bezpośrednim skomunikowaniu.
W ciągu tych dwóch godzin Andriej ostatecznie zwrócił się w stronę
Wali, podniósł rękę, przywołując ją i ukazał miejsce, w którym mnie już
nie było. A Wala zrobiła kilka kroków od drzwi do biurka. I tyle.
Dla nich moje dwie godziny były dwunastoma sekundami.
Na kalce Andrieja dopisałem jeszcze jedno słowo:  Pisz .
I poszedłem.
Znowu chciało mi się spać. W ogóle zmęczenie następowało częściej niż
w normalnych warunkach. Na mgnienie oka nawiedziła mnie myśl, żeby
się położyć tutaj. Gdybym przespał pięć godzin, Wala i Andriej mogliby
mnie widzieć w ciągu jednej swojej minuty.
Ale pózniej, nie wiem dlaczego, poczułem strach przed położeniem się
na kanapie w gabinecie Andrieja. To okropnie głupie, ale naraz mi się
przywidziało, że te dwie prawie nie zdradzające oznak życia postacie,
skorzystawszy z mojego snu, zwiążą mnie, i wtedy nawet nie będę mógł
im nic napisać.
Innymi słowy, zaczynały mnie ponosić nerwy&
A równocześnie jąłem spostrzegać, że prędkość mojego życia stopniowo
się powiększa.
ZWIKSZENIE PRDKOZCI
Po raz pierwszy to zauważyłem patrząc, jak powoli spada nóż, gdy
upuściłem go nad stołem w jadalni. Już przedtem różne rzeczy spadały
bardzo leniwie, ale tym razem nóż spadał na stół jeszcze wolniej.
Pózniej zwiększyły się trudności z wodą. Przedtem wystarczało mi
dziesięć minut, żeby móc napełnić szklankę pod kranem w kuchni. Teraz
szklanka napełniała się po dwunastu albo nawet czternastu minutach.
Z początku nie zwracałem na to zbytniej uwagi.
Po wyspaniu się i zjedzeniu obiadu poszedłem znowu do Andrieja
Mochowa, żeby uzyskać wreszcie dowód na to, że uwierzył w moją
egzystencję w innym czasie.
Rzeczywiście, na kalce czekała na mnie linijka:
 Co mamy robić? Czy potrzebujesz pomocy?
Andriej i Wala znowu stali przy biurku, jak gdyby się czemuś
przysłuchiwali.
Pózniej jeszcze dwukrotnie wymieniałem wiadomości z Andriejem.
Napisałem mu, że gdzieś w okolicy włóczy się %7łora i że moja szybkość
przez cały czas rośnie. Odpowiedział mi prośbą, żebym znowu mu się
pokazał.
Jeszcze raz siedziałem w jego gabinecie przez dwie i pół godziny i
znowu widzieli mnie oboje. W ogóle te spotkania były męczące. W żaden
sposób nie mogłem sobie poradzić z rozdrażnieniem, jakie wywoływała
we mnie powolność normalnych ludzi, poza tym stale ulegałem
złudzeniom. Wydawało mi się, że te czy owe ruchy Wali i Andrieja mają
coś wspólnego ze mną, a po sprawdzeniu okazywało się, że jest inaczej.
Na przykład  Andriej zaczynał podnosić rękę. Natychmiast
decydowałem, że zamierza mnie dotknąć. Ale ręka mnie omijała. Minuta,
druga, trzecia& Wówczas zaczynałem sądzić, że chce mi coś pokazać. Po
jakichś pięciu czy sześciu minutach wyjaśniało się, że tylko poprawiał
kosmyk włosów na czole.
W ogóle ani razu nie udawało mi się odgadnąć z góry, co będzie
oznaczać ten albo inny ruch.
Właściwie te spotkania nie miały najmniejszego sensu. Mogliśmy się
komunikować wyłącznie za pomocą kartek.
Miałem tyle wolnego czasu, że z początku nie wiedziałem, co z nim
robić.
Był to paradoks, ale zrozumiałem, że człowiek po prostu nic, ale to nic
nie może robić wyłącznie dla samego siebie. Nawet odpoczywać.
Wezmy książki.
Pewnego razu otwarłem tom Stendhala, ale natychmiast go odłożyłem.
Okazuje się, że nie czytamy po prostu dla czytania, ale z tajemną 
niekiedy dla nas samych  nadzieją, że przez to czytanie staniemy się
lepsi i mądrzejsi i że wszystko to, co dobre i mądre, będziemy mogli
przekazać innym.
Z pewnością Robinson Cruzoe nie zabierałby się do czytania Biblii,
gdyby nie miał nadziei, że kiedyś uda mu się wyrwać ze swojej wyspy. A
ja właśnie czułem się takim samotnikiem  Robinsonem w nie
zamieszkanej pustyni innego czasu. Kto wie, czy mi się uda powrócić do
ludzi?
Oczywiście, dużo myślałem o owej sile, która doprowadziła mnie i %7łory
do tego strasznego stanu, i doszedłem do wniosku, że w mojej hipotezie o
piorunie kulistym nie było nic nieprawdopodobnego. Niewątpliwie
współdziałanie plazmy z reakcją rozpadu uranu mogło dać
promieniowanie w swoich właściwościach zbliżone do radioaktywnego,
ale jeszcze nie znane ludzkości. A nikt nie wątpi, że promieniowanie
radioaktywne jest w stanie wpłynąć na procesy biologiczne&
Poczyniłem wiele obserwacji i ponieważ sądziłem, że w przyszłości
będzie interesujące i ważne dla nauki wszystko to, czego doświadczył i co
widział pierwszy człowiek żyjący przyśpieszonym życiem  zacząłem
pisać pamiętnik.
Dotychczas mam przed oczyma niektóre fragmenty:
 25 czerwca, godz. 8, min. 15,4 sek.
Zbadałem drogę promienia od muru ogradzającego elektrownię do
zatoki. Cała przyroda w tym pasie żyje w przyśpieszonym tempie. Krzak
piwonii, który został napromieniowany, wydał już duże kwiaty. Zazwyczaj
kwitną one w początku czerwca.
Trawa w pasie działania promieni jest o dwa do trzech centymetrów
wyższa niż gdzie indziej. Widać to dobrze, gdy się obserwuje z daleka i z
boku, na przykład z dolnego konaru lipy po prawej stronie domu .
 25 czerwca, godz. 8, min. 16,55 sek.
Przed czterema godzinami z domu Juszkowów wyszedł ich starszy syn i
obecnie przechodzi przez ogród. Gdy go obserwowałem po raz pierwszy,
na każdy jego krok wypadało około trzech moich minut. Obecnie wypada
około czterech. A więc przez cały czas ulegam przyśpieszeniu.
Z tą obserwacją zbiega się również inna. Woda stała się jeszcze gęstsza.
Stałem na fali w zatoce około pół sekundy nie zapadając się .
 Ten sam dzień i godzina. 28 min.
Uderzyłem młotkiem w duży kamień w ogrodzie. Młotek się
rozpłaszczył na placek, jak gdyby był z gliny. Jeszcze paroma uderzeniami
zmieniłem go w kulę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nadbugiem.xlx.pl
  • img
    \